Joe Rigby / Calum MacCrimon / Scott Donald / Billy Fisher "For Harriet", improvising beings 2011, IB05 |
Słucham po raz kolejny tego nagrania i tak sobie myślę, jakiego pecha
mają niektórzy muzycy. I my wszyscy razem z nimi. Mogą nagrywać
genialne, naprawdę doskonałe albumy w niezłych, ale niszowych
wytwórniach. I płyty te przechodzą bez echa mimo tego, że są rozsyłane
do recenzentów na świecie. Takim przypadkiem jest właśnie Joe Rigby.
Jestem pewien, że nazwisko tego amerykańskiego saksofonisty nic nie powie nie tylko publiczności w Polsce, ale także jazzowym krytykom. Także tym rozmiłowanym we freejazzie. Bo w naszym - ale nie tylko - kraju jest on postacią anonimową. A to przecież artysta obecny na jazzowych scenach od późnych lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Urodził się w nowojorskim Harlemie w roku 1940. Rozpoczął swoją muzyczną edukację od nauki gry na fortepianie (w wieku lat sześciu), a będąc w szkole średniej rozpoczął naukę gry na flecie, krótko potem także na klarnetach. I naturalną już konsekwencją było to, że chwycił za saksofon. Bardzo szybko opanował nie tylko tenor i alt, ale do swojego arsenału dołączył jeszcze baryton, soprano i sopranino. Początkowo inspirował się mainstreamowym jazzem - dokonaniami Sonny Stitta, Johna Coltrane'a, Johnny'ego Griffina, Jackie McLeana. Zwrot ku muzyce free był możliwy dzięki przyjaźni z Milfordem Graves'em, którego poznał jeszcze w początkach swej nauki w szkole średniej. I właśnie w jego grupie debiutował jako profesjonalny muzyk. Grał także w zespołach Charlesa Tylera, Beavera Harrisa, Andrew Cyrille'a, Teda Cursona, Steve'a Reida, Teda Daniela, Sounds Diane McIntyre, Ras'a Mosze, a w bliższych nam czasach - w big bandzie Sabira Mateena, w zespołach Kena Filiano i Lou Grassi'ego. Prowadzi także własny zespół Dynasty.
Nigdy nie zrobił kariery i był to chyba jego świadomy wybór. Jego pasją i powołaniem było bowiem od początku nauczanie muzyki - i temu poświęcił się bez reszty zyskując nawet nagrodę Teacher of the Year. Od 2004 roku jest emerytowanym nauczycielem i to pozwoliło mu znów więcej czasu poświęcić własnej twórczości i realizacjom płytowy. Odkąd - w roku 2008 - przeniósł się do Filadelfii bardzo dużo (jak na niego) koncertuje z muzykami ze Stanów , jak i z Europy. I płyta ta jednym z tego przykładów.
Powstała podczas jednej z tras po Europie w listopadzie 2009 roku. Zaprosił do niej trzech znanych wcześniej sobie szkockich muzyków i w ciągu jednego dnia w studiu nagraniowym w Dundee zarejestrowali niesamowity zupełnie materiał, którym dzięki francuskiej wytwórni Improvised Beings możemy się teraz cieszyć.
Skład instrumentalny jest więcej niż nietypowy - obok saksofonów lidera obecne są tutaj bębny, perkusjonalia oraz Calum MacCrimmon. To nie instrument, lecz muzyk, którego nazwisko pewnie wryje się w pamięć wszystkim którzy sięgną po tę płytę. Gra on bowiem tutaj na dudach oraz flażolecie i właściwie to on - wraz z Joe Rigbym - decyduje o strukturze muzyki, jej wyrazie i niezwykłym brzmieniu. Modlitewny ton saksofonów znajduje bowiem w szkockim artyście partnera równego sobie, ale także będącego jakby zaprzeczeniem, lub raczej uzupełnieniem brzmienia lidera. Dudy MacCrimmona tworzą bowiem harmoniczny podkład dla przecudnych, głębokich, ruchliwych i zwrotnych partii saksofonów. Nadająca muzyce pozory ludowości gra Szkota i archaiczne brzmienie sprawiają, że kontrast z mocnym, zdecydowanym tonem instrumentów Rigby'ego jest ciekawy i zaskakujący. Lider gra podniosłe frazy, ale także imponuje głębią własnej muzyki. To jest ktoś, kto nie ślizga się po powierzchni - on dociera do sedna. i takie też jest jego brzmienie. Jakby rozpędzić ciężki pojazd do bardzo dużej prędkości i następnie cieszyć się taką szaloną, ale i zupełnie bezpieczną, chociaż i nieokiełznaną jazdą w nieznane. Które ukazuje się nam i zachwyca nas swym pięknem za każdym zakrętem drogi.
Jak dla mnie - najciekawszy album jaki w tym roku słyszałem. Na pewno.
Jestem pewien, że nazwisko tego amerykańskiego saksofonisty nic nie powie nie tylko publiczności w Polsce, ale także jazzowym krytykom. Także tym rozmiłowanym we freejazzie. Bo w naszym - ale nie tylko - kraju jest on postacią anonimową. A to przecież artysta obecny na jazzowych scenach od późnych lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Urodził się w nowojorskim Harlemie w roku 1940. Rozpoczął swoją muzyczną edukację od nauki gry na fortepianie (w wieku lat sześciu), a będąc w szkole średniej rozpoczął naukę gry na flecie, krótko potem także na klarnetach. I naturalną już konsekwencją było to, że chwycił za saksofon. Bardzo szybko opanował nie tylko tenor i alt, ale do swojego arsenału dołączył jeszcze baryton, soprano i sopranino. Początkowo inspirował się mainstreamowym jazzem - dokonaniami Sonny Stitta, Johna Coltrane'a, Johnny'ego Griffina, Jackie McLeana. Zwrot ku muzyce free był możliwy dzięki przyjaźni z Milfordem Graves'em, którego poznał jeszcze w początkach swej nauki w szkole średniej. I właśnie w jego grupie debiutował jako profesjonalny muzyk. Grał także w zespołach Charlesa Tylera, Beavera Harrisa, Andrew Cyrille'a, Teda Cursona, Steve'a Reida, Teda Daniela, Sounds Diane McIntyre, Ras'a Mosze, a w bliższych nam czasach - w big bandzie Sabira Mateena, w zespołach Kena Filiano i Lou Grassi'ego. Prowadzi także własny zespół Dynasty.
Nigdy nie zrobił kariery i był to chyba jego świadomy wybór. Jego pasją i powołaniem było bowiem od początku nauczanie muzyki - i temu poświęcił się bez reszty zyskując nawet nagrodę Teacher of the Year. Od 2004 roku jest emerytowanym nauczycielem i to pozwoliło mu znów więcej czasu poświęcić własnej twórczości i realizacjom płytowy. Odkąd - w roku 2008 - przeniósł się do Filadelfii bardzo dużo (jak na niego) koncertuje z muzykami ze Stanów , jak i z Europy. I płyta ta jednym z tego przykładów.
Powstała podczas jednej z tras po Europie w listopadzie 2009 roku. Zaprosił do niej trzech znanych wcześniej sobie szkockich muzyków i w ciągu jednego dnia w studiu nagraniowym w Dundee zarejestrowali niesamowity zupełnie materiał, którym dzięki francuskiej wytwórni Improvised Beings możemy się teraz cieszyć.
Skład instrumentalny jest więcej niż nietypowy - obok saksofonów lidera obecne są tutaj bębny, perkusjonalia oraz Calum MacCrimmon. To nie instrument, lecz muzyk, którego nazwisko pewnie wryje się w pamięć wszystkim którzy sięgną po tę płytę. Gra on bowiem tutaj na dudach oraz flażolecie i właściwie to on - wraz z Joe Rigbym - decyduje o strukturze muzyki, jej wyrazie i niezwykłym brzmieniu. Modlitewny ton saksofonów znajduje bowiem w szkockim artyście partnera równego sobie, ale także będącego jakby zaprzeczeniem, lub raczej uzupełnieniem brzmienia lidera. Dudy MacCrimmona tworzą bowiem harmoniczny podkład dla przecudnych, głębokich, ruchliwych i zwrotnych partii saksofonów. Nadająca muzyce pozory ludowości gra Szkota i archaiczne brzmienie sprawiają, że kontrast z mocnym, zdecydowanym tonem instrumentów Rigby'ego jest ciekawy i zaskakujący. Lider gra podniosłe frazy, ale także imponuje głębią własnej muzyki. To jest ktoś, kto nie ślizga się po powierzchni - on dociera do sedna. i takie też jest jego brzmienie. Jakby rozpędzić ciężki pojazd do bardzo dużej prędkości i następnie cieszyć się taką szaloną, ale i zupełnie bezpieczną, chociaż i nieokiełznaną jazdą w nieznane. Które ukazuje się nam i zachwyca nas swym pięknem za każdym zakrętem drogi.
Jak dla mnie - najciekawszy album jaki w tym roku słyszałem. Na pewno.
autor: Wawrzyniec Mąkinia
Joe Rigby: tenor saxophone, sopranino saxophone, flute
Calum MacCrimon: bagpipes, penny whistle
Scott Donald: drums
Billy Fisher: percussion
1. For Harriet, part 1
2. For Harriet, part 2
3. For Harriet, part 3
płyta do kupienia na multikulti.com