Fred Frith / Darren Johnston "Everybody’s Somebody’s Nobody" Clean Feed 2016, CF357 |
Historia powstania tego albumu jest dosyć skomplikowana i korzenie
wspólnego grania kanadyjskiego trębacza (ale od lat współtworzącego
muzyczną scenę San Francisco Bay Area) Darrena Johnsona i brytyjskiej
legendy awangardowej gitary Freda Fritha sięgają głęboko. Pierwszy raz
spotkali się wiele lat temu i mieli nawet okazję nagrać ze sobą płytę
(mowa o albumie “Reasons For Moving” wydanym nakładem krakowskiej
oficyny Not Two w roku 2007, nagranym w kwintecie z Larrym Ochsem,
Devinem Hoffem i Chesem Smithem), ale wtedy jeszcze nie myśleli o graniu
w duecie. Potem przyszło zaproszenie od filmowców Johna Haptasa i
Kristine Samuelson oraz choreografki Amy Seiwert, by stworzyli wspólnie
muzykę do krótkiego filmu przygotowywanego na San Francisco Dance Film
Festival. I ten stworzony niejako na zamówienie duet tak zatracił sie we
wspólnej pracy, że powstało o wiele więcej niezwykłego w swej urodzie
materiału, który teraz mamy okazję i przyjemność podziwiać na gotowym
już albumie.
Johnsson i Frith to odmienne osobowości. Ale na tym albumie Kanadyjczyk poszedł drogą wyznaczoną niegdyś przez legendę gitary Freda Fritha, który po rozwiązaniu zespołu Henry Cow rozpoczął - jakby to specjaliści zajmujący się raczej nauką niż muzyka powiedzieli - intensywne prace badawcze eksplorujące sonorystyczne, akustyczne i brzmieniowe możliwości gitary, obejmujące techniki gry, formy, ale i słownictwo. Tworzył przy tym niespotykane i nowe dźwięki, i niesłychanie poszerzał możliwości brzmieniowe swojego instrumentu. Do tego stopnia, że dla niektórych moich znajomych to "JAK on to robi" stawało się istotniejsze od tego, CO grał.
Teraz Johnson to samo starał się robić z trąbką, badając empirycznie granice możliwości, starając sie ją przesuwać i wychodzi poza nią. Już w tej mierze jest to duet niezwykły. Ale muzyka nie jest prostą matematyką i magia jej rodzi się w spotkaniu. Wszak nie ma być ona sumą technik i możliwości poszczególnych tworzących ją elementów (muzyków), musi być w niej coś więcej.
I właśnie to jest w tym spotkaniu najistotniejsze. Od spokojnych leniwych, skupionych, pielęgnujących pojedynczy dźwięk partii, będących jakby jego misterium, pełnych napięcie fraz (Barn Dance), przez ewidentnie eksperymentalne fragmenty, po niemal dronowe ściany dźwięku drążące percepcje słuchaczy - obaj improwizatorzy układają to wszystko w niezwykle misterną, pełną wyrazu, niezapomnianą muzyczną tkankę; pulsującą skumulowaną energią i, zdawało by się, obdarzoną własną unikatową świadomością, i własnym życiem. Te frazy są dla mnie dotknięciem czegoś unikatowego i namacalnego, a jednak nieuchwytnego, przemijającego wraz z kolejnymi sekundami naszego życia. Muzyka absolutna!
Johnsson i Frith to odmienne osobowości. Ale na tym albumie Kanadyjczyk poszedł drogą wyznaczoną niegdyś przez legendę gitary Freda Fritha, który po rozwiązaniu zespołu Henry Cow rozpoczął - jakby to specjaliści zajmujący się raczej nauką niż muzyka powiedzieli - intensywne prace badawcze eksplorujące sonorystyczne, akustyczne i brzmieniowe możliwości gitary, obejmujące techniki gry, formy, ale i słownictwo. Tworzył przy tym niespotykane i nowe dźwięki, i niesłychanie poszerzał możliwości brzmieniowe swojego instrumentu. Do tego stopnia, że dla niektórych moich znajomych to "JAK on to robi" stawało się istotniejsze od tego, CO grał.
Teraz Johnson to samo starał się robić z trąbką, badając empirycznie granice możliwości, starając sie ją przesuwać i wychodzi poza nią. Już w tej mierze jest to duet niezwykły. Ale muzyka nie jest prostą matematyką i magia jej rodzi się w spotkaniu. Wszak nie ma być ona sumą technik i możliwości poszczególnych tworzących ją elementów (muzyków), musi być w niej coś więcej.
I właśnie to jest w tym spotkaniu najistotniejsze. Od spokojnych leniwych, skupionych, pielęgnujących pojedynczy dźwięk partii, będących jakby jego misterium, pełnych napięcie fraz (Barn Dance), przez ewidentnie eksperymentalne fragmenty, po niemal dronowe ściany dźwięku drążące percepcje słuchaczy - obaj improwizatorzy układają to wszystko w niezwykle misterną, pełną wyrazu, niezapomnianą muzyczną tkankę; pulsującą skumulowaną energią i, zdawało by się, obdarzoną własną unikatową świadomością, i własnym życiem. Te frazy są dla mnie dotknięciem czegoś unikatowego i namacalnego, a jednak nieuchwytnego, przemijającego wraz z kolejnymi sekundami naszego życia. Muzyka absolutna!
autor: Marek Zając
Fred Frith: guitar
Darren Johnston: trumpet
1. Barn Dance
2. Scribble
3. Luminescence
4. Everybody’s Somebody’s Nobody
5. Bounce
6. Morning and the Shadow
7. Down Time
8. Rising Time
płyta do nabycia na multikulti.com