Mark Dresser przynajmniej od czasów współpracy z Anthony'm Braxtonem w
ramach słynnego kwartetu uznawany jest za kontrabasistę który zagrać
potrafi niemal wszystko. Nigdy jednak jego sława znakomitego sidemana
nie sprawiła, że postrzegano go jako równie cenionego lidera. I chociaż
sam płyt nie nagrał wcale mało, jednak chyba żaden z tych albumów nie
zrobił na mnie takiego wrażenia, jak "Sedimental You".
Nie znam też chyba płyty Dressera (sygnowanej przez niego) nagranej w tak dużym składzie. Ostatnio zresztą najczęściej mogliśmy słuchać go albo w małych w pełni improwizowanych projektach (duety, tria), a jako sideman najczęściej dzielił swój czas między tria dwóch liderek-pianistek: Satoko Fuji i Myry Melford. Z tym większą więc przyjemność sięgnąłem po jego najnowszy album nagrany w septecie z udziałem znakomitych i słynnych muzyków - Nicole Mitchell, Marty'ego Ehrlicha, Michaela Dessena, zupełnie mi nieznanych - skrzypka Davida Boroffa i pianisty Joshua White'a, no i stałego partnera Dressera - Jima Blacka.
To album znakomity pod różnymi względami - ze starannie przemyślaną strukturą poszczególnych kompozycji, która nie stanowi skorupy ograniczającej lidera czy jego partnerów, a raczej symboliczny szkielet dramaturgii poszczególnych utworów. Tak starannie zakomponowana jest zresztą też cała płyta - jak rzadko kiedy słucha się jej nie jako zbioru piosenek czy melodii, ale jako fantastyczną, przemyślaną od początku do końca i konsekwentnie przeprowadzoną suitę. Taką miniaturką, która jest chyba najlepszą próbką możliwości zespołu i koncepcji grania opracowanej przez lidera jest tytułowa kompozycja w której z zespołu co i róż wysuwani są na plan pierwszy kolejni muzycy - fantastycznie brzmi White, którego solo/improwizacja jest energetyczna, zwarta, zagrana szybciej niż podkład grupy, a jednak nierozerwalnie z tą muzyką związana. Pięknie brzmi Dessen, gdy klasycznie improwizuje wraz z Boroffem, który wydaje się być wyrwany z zupełnie innej tradycji - klasycznego grania. To zresztą chyba za jego sprawą ten utwór jest tak bardzo "sedimental". Z toku tych improwizacji wyłania się partia tutti, by za chwilę rozpaść się i wybrzmieć zupełnie inaczej, z odwołaniami raczej do bluegrassu, niż free jazzu. Ale nigdy słuchając tego utworu czy albumu nie mamy wrażenia obcowania z inną niż jazz muzyką - kreatywną, czerpiącą z różnych, współczesnych źródeł, ale też silnie osadzoną w tradycji. Także bigbandowej.
Najkrócej można by powiedzieć, że jeden z najbardziej cenionych sidemanów nagrał znakomity, koncepcyjny album, pozostawiający jednak improwizatorom całkiem sporo swobody. A oni świetnie wiedzą co z tą wolnością zrobić. I właśnie dlatego brzmi to tak wspaniale.
autor: Marek ZającNie znam też chyba płyty Dressera (sygnowanej przez niego) nagranej w tak dużym składzie. Ostatnio zresztą najczęściej mogliśmy słuchać go albo w małych w pełni improwizowanych projektach (duety, tria), a jako sideman najczęściej dzielił swój czas między tria dwóch liderek-pianistek: Satoko Fuji i Myry Melford. Z tym większą więc przyjemność sięgnąłem po jego najnowszy album nagrany w septecie z udziałem znakomitych i słynnych muzyków - Nicole Mitchell, Marty'ego Ehrlicha, Michaela Dessena, zupełnie mi nieznanych - skrzypka Davida Boroffa i pianisty Joshua White'a, no i stałego partnera Dressera - Jima Blacka.
To album znakomity pod różnymi względami - ze starannie przemyślaną strukturą poszczególnych kompozycji, która nie stanowi skorupy ograniczającej lidera czy jego partnerów, a raczej symboliczny szkielet dramaturgii poszczególnych utworów. Tak starannie zakomponowana jest zresztą też cała płyta - jak rzadko kiedy słucha się jej nie jako zbioru piosenek czy melodii, ale jako fantastyczną, przemyślaną od początku do końca i konsekwentnie przeprowadzoną suitę. Taką miniaturką, która jest chyba najlepszą próbką możliwości zespołu i koncepcji grania opracowanej przez lidera jest tytułowa kompozycja w której z zespołu co i róż wysuwani są na plan pierwszy kolejni muzycy - fantastycznie brzmi White, którego solo/improwizacja jest energetyczna, zwarta, zagrana szybciej niż podkład grupy, a jednak nierozerwalnie z tą muzyką związana. Pięknie brzmi Dessen, gdy klasycznie improwizuje wraz z Boroffem, który wydaje się być wyrwany z zupełnie innej tradycji - klasycznego grania. To zresztą chyba za jego sprawą ten utwór jest tak bardzo "sedimental". Z toku tych improwizacji wyłania się partia tutti, by za chwilę rozpaść się i wybrzmieć zupełnie inaczej, z odwołaniami raczej do bluegrassu, niż free jazzu. Ale nigdy słuchając tego utworu czy albumu nie mamy wrażenia obcowania z inną niż jazz muzyką - kreatywną, czerpiącą z różnych, współczesnych źródeł, ale też silnie osadzoną w tradycji. Także bigbandowej.
Najkrócej można by powiedzieć, że jeden z najbardziej cenionych sidemanów nagrał znakomity, koncepcyjny album, pozostawiający jednak improwizatorom całkiem sporo swobody. A oni świetnie wiedzą co z tą wolnością zrobić. I właśnie dlatego brzmi to tak wspaniale.
Nicole Mitchell: soprano and alto flutesMarty Ehrlich: clarinet and bass clarinetDavid Morales Boroff: violin
Michael Dessen: trombone
Joshua White: piano
Jim Black: drums and percussionMark Dresser: contrabass
1. Hobby Lobby Horse
2. Sedimental You
3. TrumpinPutinStoopin
4. Will Well (for Roswell Rudd)
5. I Can Smell You Listening (for Alexandra Montano)
6. Newtown Char
7. Two Handfuls of Peace (for Daniel Jackson)
płyta do nabycia na multikulti.com