wtorek, 27 marca 2012

Double Tandem [Ab Baars / Ken Vandermark / Paal Nilssen-Love] "Cement", PNL Records 2012, PNL013


Double Tandem [Ab Baars / Ken Vandermark / Paal Nilssen-Love] "Cement", PNL Records 2012, PNL013
Pierwsze nagranie super tria Ab Basra / Ken Vandermark / Paal Nilssen-Love jest w pełni improwizowane (co było do przewidzenia - bo w takiej formule gustuje będący tu napędem norweski perkusista), ale i nieprzewidywalne. Odmienne techniki gry obu "dmuchaczy" budują bowiem kontrast i napięcie, a mocna podbudowa rytmiczna jest znacznie więcej niż tylko tłem dla zmagań dęciaków.

Na pierwszy rzut oka najważniejszy powinien tu być chicagowski saksofonista - to on grał i z Paalem Nilssem-Love'm, i z Abem Baarsem - ale tutaj tak nie jest. Zwornikiem zespołu, osobą budującą kolektyw jest bowiem norweski specjalista od bębnów i perkusjonaliów. Rola Paala Nilssen-Love'a jest tu bowiem znacznie ważniejsza niż tylko osadzenie w rytmie i "drivie" klarnetów i saksofonów. Tworzą się w tym nagraniu duety, w których na przemian z perkusistą improwizują Vandermark i Baarsa. Świetnie widać to najdłuższym na płycie, ostatnim utworze "Shale" - najpierw jest duet Paal-Ken, podobny do ich wspólnych nagrań z cyklu "Dual Pleasure" - mocny driver i improwizacja Vandermarka na tenorze, prowadząca do zapętlonego, krótkiego, "rockowego" riffu, który następnie jest przetwarzany (Vandermark nigdy literalnie nie powtarza go dwukrotnie, zawsze coś się w nim zmienia) i ulega rozpadowi, a następnie wchodzi klarnet Baarsa, budujący już zupełnie inną, pastelową i nieco przytłumioną strukturę - znów w duecie z norweskim perkusistą.

Odmienność Vandermarka i Baarsa znakomicie słychać, gdy grają na klarnetach - Ken gra bardzo siłowo i lubuje się wysokich, piskliwych rejestrach instrumentu. O wiele bardziej pełna niuansów i natchnienia jest gra Holendra - pastelowa w kolorycie i wykorzystująca w pełni możliwości instrumentu. O wiele bliżej im do siebie w grze na tenorze, chociaż mięsista barwa Vandermarka, głębia i jędrność jego brzmienia jest nie do podrobienia. Holenderski muzyk nie jest tak skrajnie odmienny jak Amerykanin gdy chwyta za saksofon - znów jest bardziej kolorystą, niż muzykiem prowadzącym melodyczną narrację. A już bardzo daleko mu, gdy porównamy z Vandermarkiem motorykę ich improwizacji.

Obaj muzycy zresztą różnicują instrumentarium - gdy jeden z nich chwyta za klarnet, to za chwilkę odezwie się odmienny instrument partnera. I tak na przemian - sporadycznie tylko obaj pojawią się w tych samych "instrumentalnych wcieleniach". Znakomicie ułatwia to rozpoznanie poszczególnych partii i dodatkowo wzmacnia kontrast brzmienia.

To płyta nie tak przebojowa jak popisy Paala i Kenem, mniej rockowa i bardziej zróżnicowa, zniuasowana właśnie poprzez obecność Aba Baarsa. Nie tak mocna i "odjechana" jak inne nagranie z podobnym składzie i z udziałem norweskiego perkusisty - "The Fat Is Gone" z Peterem Brötzmannem i Matsem Gustafssonem. "Cement" jest nagraniem bardziej lirycznym i zamyślonym, ale cały czas - nie tylko gdy Vandermark chwyta za tenor - pulsującym podskórną i głęboką energią.
autor: Marcin Jachnik


Double Tandem
:
Ab Baars: tenor saxophone, b-flat clarinet, shakuhachi
Ken Vandermark: tenor saxophone, b-flat clarinet
Paal Nilssen-Love: drums, percussion


1. Marl 12:54
2. Skarn 4:39
3. Shale 30:25




Double Tandem: Ab Baars, Ken Vandermark & Paal Nilssen-Love


płyta do kupienia na multikutli.com

piątek, 23 marca 2012

Peter Brötzmann / Adam Melbye / Håkon Berre "A Tale of Three Cities", Barefoot Records 2007, BFREC008

Peter Brötzmann / Adam Melbye / Håkon Berre "A Tale of Three Cities", Barefoot Records 2007, BFREC008.
 
Dwóch młodych Skandynawów wspiera w tym nagraniu legendę europejskich scen jazzowych Petera Brötzmanna - tak można by rozpocząć tą recenzję. Ale nie oddawałaby ona w pełni zawartości płyty. Zarówno bowiem Adam Melbye, jak i Håkon Berre są dla Brotzmanna nie uzupełnieniem czy dodatkiem, ale równorzędnymi partnerami i on sam w tym nagraniu tak ich postrzega i za takowych uznaje.

W dorobku Brötzmanna to nie nowość - przez całą karierę wiązał się on bowiem z młodymi muzycznymi scenami, które postrzegał jako twórcze i kreatywne, wzbogacał je, pokazywał, ale i sam czerpał z ich młodzieńczego entuzjazmu, nowych idei i pomysłów. Tak było z Laswellem i Zornem, z japońską sceną awangardową, czy też w dziewięćdziesiątych latach ubiegłego wieku (i pozostaje po dziś dzień) ze sceną tzn. "młodego Chicago".

Tym razem niemiecki nestor sięga po muzyków z Danii i Norwegii, ale o pokolenie czy nawet dwa młodszych niż jego doświadczeni i ograni partnerzy - Nilssen-Love, Ole Jorgensen, Friis-Nielsen. Obaj nie są nowymi twarzami (no, może dla polskich odbiorców są) na scenach europejskich - współtworzą kolektyw Barefoot Records oraz kilka wydających tam grup - The Mighty Mouse, Esther Orkester, Maria Faust Group. Współpracowali z uznanymi muzykami sceny free, ale i bardziej mainstreamowego jazzu - Jesperem Zeuthenem, Sture Ericsonem, Simonem Toldamem, Markiem Sandersem, Paulem Brosseau, Wu Wei, Marciem Bernsteinem, Bobem Rockwellem, Jonasem Westergaardem. Gdy jednak w 2007 roku zaprosili do wspólnego grania Petera Brötzmanna niewiele jednak takich doświadczeń mieli za sobą. I doświadczony niemiecki muzyk zrobił z nich kolektyw w ciągu chwili.

Zebrane na płycie nagrania zarejestrowane zostały podczas trzech różnych koncertów (z trzech różnych miastach – stąd też tytuł płyty) w maju 2007 roku. Mamy tu zupełnie swobodną i nieskrępowana improwizację, ale Peter czasami wplata w nią komponowane tematy. Tak jest chociażby na zakończenie drugiego na płycie utworu BakSkuld, gdzie pojawia się fragment znany z innych jego nagrań - "Be Music, Night" Tentetu czy "Guts" kwartetu Brötzmann / McPhee / Kessler / Zerang. To zresztą było charakterystyczne dla tamtego okresu jego twórczości - nieco bardziej wyciszonego i pełnego niemal lirycznych odniesień - podobne metody stosował on wówczas w dużych formacjach, ale kameralnych składach jak Sonore czy choćby duet z Michaelem Zerangiem. Brötzmann improwizuje zresztą w swoim stałym stylu - gra dźwiękiem długim, mocnym, rozwibrowanym, jakby wydobywanym z trzewi i przeszywającym do szpiku kości. Ale na podobnym poziomie prezentują się tu jego partnerzy - Melbye gry gra smyczkiem potrafi być równie kreatywny i mocny jak Brötzmann, a jego timing arco może swingować, ale i rozsadzać skumulowaną energią. Berre na bębnach potrafi stworzyć fakturę równie gęstą jak Nilssen-Love, chociaż nie ma jeszcze jego mocy i drive'u. Czas jest jednak niezwykle czujny reagując na każdą zmianę brzmienia partnerów.

Świetna płyta trzech równorzędnych improwizatorów, a w dorobku Brötzmanna jedno z bardziej spokojnych nagrań.
autor: Marcin Jachnik



Peter Brötzmann: reeds
Adam Melbye: bass
Håkon Berre: drums, percussion

1. BahnHof 20:11
2. BakSkuld 11:54
3. Bebo Blues 33:38



tym razem w duecie - sekcja rytmiczna w 2009 roku


płyta do kupienia na multikutli.com

środa, 7 marca 2012

El Rego "El Rego", Daptone Records 2011, DAP023


El Rego "El Rego", Daptone Records 2011, DAP023
Soul & Funk z Afryki Zachodniej a dokładnie z Beninu, państwa nad Zatoką Gwinejską. Theophile Do Rego (aka El Rego) w latach 60. i 70. wystepując w Senegalu, Nigrze, Burkina Faso i oczywiście Beninie zdobył ogromną popularność. Oczywiście w tych czasach król był jeden, był nim Fela Kuti, który kiedys powiedział "James Brown ukradł moja muzykę". Choć daty obalają tą tezę to jednak eksplozję Soul & Funk w USA w latach 50. i później z powodzeniem można przyrównać do eksplozji w Afryce Soul & Funk, które tutaj zostały nazwane afrobeatem.
W Afryce często afrobeat był także nośnikiem idei wolnościowych, tak też było z El Rego, choć ten wątek nie dominuje w jego twórczości tak jak chociażby w muzyce Fela Kutiego. Do ojczystego Beninu powrócił dopiero po odzyskaniu niepodległości w 1971 roku.
W muzyce Theophile Do Rego zbiegają się tradycyjne rytmy Zachodniej Afryki, afro-latin, afro-funk i charaktrestystyczny dla tego regionu melancholijny blues.
Płytę zachwyca ostrym, wypełniającym każdy centymetr ciała transowym graniem i głębokim męskim głosem lidera w towarzyszeniu kapitalnych chórków. Fascynujący okres afrykańskiej kultury.
autor: Piotr Szukała


El Rego et Ses Commandos:
Roger Coffi: guitar
Paul Alapini: vocals
Marcelin Kpohonon: tumba 
Théophile Do-Rego a.k.a. El Rego: vocals
Christian Agueh: vocals
Michel Diogo: saxophone 
Oscar De Souza: guitar
Emmanuel Ganssounou: trumpet 
Paul Hounnou: bass, band leader 
Baboni Oudou: saxophone, flute

All songs by Théophile Do-Rego
A&R: Frank Gossner

 

1. Feeling You Got 3:45
2. Zon Dede 3:24
3. E Nan Mian Nuku 4:32
4. Djobime 2:34
5. Dis-Moi Oui 3:02
6. Hessa 2:59
7. Kpon Fi La 3:56
8. Do Do Baya 3:30
9. Vive Le Renouveau 4:39
10. Achuta 2:23
11. Cholera 2:49
12. Ke Amon-Gbetchea 3:26





płyta do kupienia na multikutli.com

piątek, 2 marca 2012

Wild Chamber Trio [Gianni Mimmo / Elisabeth Harnik / Clementine Gasser] "10.000 Leaves", NotTwo 2012, MW8802


Wild Chamber Trio [Gianni Mimmo / Elisabeth Harnik / Clementine Gasser] "10.000 Leaves", NotTwo 2012, MW8802
Płyta Wild Chamber Trio - jak sama nazwa zespołu wskazuje - powinna oferować muzykę dziką, ale o kameralnej formie. Ten drugi aspekt wydaje mi się spełniony, natomiast nieco inaczej wygląda sprawa z "dzikością".

To pojęcia w odniesieniu do muzyki w drugiej połowie poprzedniego stulecia nieco się zdewalułowało. Co jeszcze uznać za "dzikie" po dokonaniach Petera Brötzmanna, Masayuki Takayanagi, Kaoru Abe, Evana Parkera (by wymienić tylko tych muzyków poruszających się obszarze free jazzu) czy też twórcach noise'u z Masami Akitą czy Lasse Marhaugiem na czele (znów wymieniam tylko tych którzy na obszary free jazzowe się zapuszczali)? Zresztą czy wciąż doczynienia jeszcze mamy z free jazzem? Brötzmann w jednym z wywiadów mówił, że niezbyt chętnie przystaje na to pojęcie w odniesieniu do jego własnej twórczości - raczej powinno się mówić o "przekraczaniu granic". Stylistyka Wild Chamber Trio wydaje się być od tego więc pojęcia (free jazz) równie odległa, co twórczość słynnego niemieckiego saksofonisty, a może nawet dzieli je dystans jeszcze większy. Bo niektóre tematy "rzeźnika z Wuppertalu" wyrastają wszak na gruncie swingu, niektóre płyty mają bardzo "jazzową" formułę (by przywołać tu chociażby dorobek nagraniowy jego chicagowskiego tentetu). Tutaj, na tym nagraniu, takich odniesień ja nie znajduję.

Gatunkowo płyta przynależy chyba do free improv, ale nie tego bardzo radykalnego. Nie ma tu kontemplacji szmerów i brzdąknięć, a dźwięki muzycy wydobywają z instrumentów w raczej tradycyjny sposób. Nie ma stylistycznych granic muzyki, jest natomiast intensywność, która wszak na miano dzikiej - mając w perspektywie twórczość wyżej wymienionych - w moim odczuciu nie zasługuje. Z kameralistyki Mimmo, Harnik i Gasser wzięli dbałość o formę poszczególnych utworów i malutki skład, jak również odniesienia do komponowanej muzyki dwudziestowiecznej awangardy. Lecz na eksperymenty miejsca wiele tu nie zostaje. Tak, świetnie się oni rozumieją, doskonale ze sobą współpracują i potrafią siebie nawzajem inspirować, więc płyty znakomicie się słucha. Zachwyca zwłaszcza Clementine Gasser - znana w Polsce ze współpracy z Mikołajem Trzaską. Paletę barw i różnorodność emocji kreowanych przez instrumentalistkę trudno doprawdy ogarnąć. Ale jeśli ktoś szuka czegoś autentycznie "dzikiego" - powinien szukać gdzie indziej.
autor: Marek Zając


Wild Chamber Trio: 
Gianni Mimmo: soprano saxophone 
Elisabeth Harnik: piano 
Clementine Gasser: 5-string cello


1. Atomic Heart 7:28
2. Shade Multiplication 3:07
3. Fire Code 8:02
4. Radiance 4:10
5. 10.000 Leaves 9:43
6. Kitty Hawk 9:53
7. Remaining Words 9:30



Clementine Gasser w duecie z Mikołajem Trzaską
Lublin Jazz Festival 2011, 16.04.2011, Lublin


płyta do kupienia na multikutli.com