Myra Melford "Life Carries Me This Way" Firehouse 12 Records 2013, FH120401018 |
"Life Carries Me This Way" to pierwszy solowy album w dorobku pianistki i
kompozytorki, a od kilku lat również profesorki Berklee School od
Music, Myry Melford. Urodzona w Chicago instrumentalistka, wykształcona
pod kierunkiem wybitnych muzyków tradycyjnego jazzu (jej pierwszym
nauczycielem gry na fortepianie był legendarny chicagowski pianista
Erwin Helfer, później - Don Pullen), ale zafascynowana jazzową awangardą
- muzyczne szlify zdobywała u boku Henry'ego Threadgilla, Leroya
Jenkinsa oraz Josepha Jarmana, prezentuje tu muzykę inspirowaną obrazami
swojego niedawno zmarłego przyjaciela, malarza-abstrakcjonisty Dona
Reicha.
Ten osiadły w Sacramento artysta łączył w swych pracach
fascynację dorobkiem Kandinskiego, Paula Klee czy Picassa z odważnym
użyciem jaskrawej kolorystyki, niemało czerpiąc przy tym z natury i
otaczającego go świata. Tworzył abstrakcyjne, surrealistyczne pejzaże,
wcale nierzadko sugerując w tytułach inspiracje muzyczne, zwłaszcza
orientalne. Intymne malarstwo Reicha do tego stopnia stanowiło
inspirację pianistki, że zdecydowała się poświęcić pamięci przyjaciela
cały album, a poszczególne kompozycje odwołują się do konkretnych
malarskich dzieł skrupulatnie reprodukowanych w dołączonej do płyty
książeczce.
Muzyka Myry Melford pokazuje tu całą gamę jej muzycznych fascynacji - od bluesa i tradycyjnego jazzu, przez klasyczną jak i jazzową awangardę spod znaku Ornette'a Colemana czy Andrew Hilla, po współczesną muzykę komponowaną wywiedzioną z tradycji włoskich kompozytorów dwudziestego stulecia - Luciano Berio i Luigiego Nono. A wszystko to, jakby dodatkowo, nasycone jest jeszcze odwołaniami do popularnej muzyki amerykańskiej ubiegłego stulecia. Gdzieś tu można usłyszeć pasaże jakby wyjęte z kompozycji choćby Burta Bucharacha. Tak było zresztą u Melford niejako od zawsze - czy grała w trio z Lindsey'em Hornerem i Reggim Nicholsonem, czy w kwintecie z Davem Douglasem i Martym Ehrlichem, czy Trio M z Dresserem i Blackiem - zawsze przemycała dźwięki, pasaże, tematy piękne i proste w swojej melodyjności, takie, które długo jeszcze nuci się po wybrzmieniu płyty czy koncertu. I które zawsze też, w otoczeniu dźwięków porwanych, aharmonicznych i zgrzytliwych brzmią świeżo i zaskakująco, pięknie, nie przekraczając jednak nigdy granicy melodyjnej naiwności.
Nie inaczej jest i
tu - bo choćby wieńczące płytę "Still Life" pozostaje w pamięci na całe
godziny i nie można się od prostej i pięknej, melodyjnej formy tego
utworu uwolnić. Ta fascynacja melodyjną prostotą w niczym Melford
nieogranicza - jej twórcza wolność nie zna barier czy szufladek, a
muzyka zdaje się zagarniać kolejne tradycje i obszary łącząc ze sobą
klasterowe improwizacje spod znaku Dona Pullena z sonorystycznymi
brzmieniami współczesności, harmolodykę spod znaku Colemana z bluesem,
free jazz z intymnością i kameralnością wspomnień o zmarłym przyjacielu i
jego sztuce.
To płyta wprost przytłaczająca pięknem i pomysłowością poszczególnych kompozycji, unikająca sztampy i zgranych brzmień, imponująca wyrazistością, ale i ogromem zainteresowań oraz skojarzeń. Każdy utwór to dopracowana perełka tak, gdy chodzi o formę, jak i wykonanie. Jeden instrument - ale ani chwili nudy czy twórczej pustki. Jedna z najlepszych i najbardziej różnorodnych, a przy tym zamkniętych w spójną, dramaturgiczną całość płyt na fortepian solo jakie znam. Koniecznie!
Myra Melford |
Muzyka Myry Melford pokazuje tu całą gamę jej muzycznych fascynacji - od bluesa i tradycyjnego jazzu, przez klasyczną jak i jazzową awangardę spod znaku Ornette'a Colemana czy Andrew Hilla, po współczesną muzykę komponowaną wywiedzioną z tradycji włoskich kompozytorów dwudziestego stulecia - Luciano Berio i Luigiego Nono. A wszystko to, jakby dodatkowo, nasycone jest jeszcze odwołaniami do popularnej muzyki amerykańskiej ubiegłego stulecia. Gdzieś tu można usłyszeć pasaże jakby wyjęte z kompozycji choćby Burta Bucharacha. Tak było zresztą u Melford niejako od zawsze - czy grała w trio z Lindsey'em Hornerem i Reggim Nicholsonem, czy w kwintecie z Davem Douglasem i Martym Ehrlichem, czy Trio M z Dresserem i Blackiem - zawsze przemycała dźwięki, pasaże, tematy piękne i proste w swojej melodyjności, takie, które długo jeszcze nuci się po wybrzmieniu płyty czy koncertu. I które zawsze też, w otoczeniu dźwięków porwanych, aharmonicznych i zgrzytliwych brzmią świeżo i zaskakująco, pięknie, nie przekraczając jednak nigdy granicy melodyjnej naiwności.
Myra Melford |
To płyta wprost przytłaczająca pięknem i pomysłowością poszczególnych kompozycji, unikająca sztampy i zgranych brzmień, imponująca wyrazistością, ale i ogromem zainteresowań oraz skojarzeń. Każdy utwór to dopracowana perełka tak, gdy chodzi o formę, jak i wykonanie. Jeden instrument - ale ani chwili nudy czy twórczej pustki. Jedna z najlepszych i najbardziej różnorodnych, a przy tym zamkniętych w spójną, dramaturgiczną całość płyt na fortepian solo jakie znam. Koniecznie!
autor: Marcin Jachnik
Myra Melford: solo piano
1. Park Mechanics 07:39
2. Red Beach 05:19
3. Red Land (for Don Reich) 07:30
4. Piano Music 06:33
5. Japanese Music 04:13
6. Attic 06:18
7. Curtain 06:05
8. Moonless Night 03:31
9. Barcelona 01:43
10. Sagrada Familia 02:56
11. Still Life 04:19
płyta do nabycia na multikulti.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz