środa, 13 listopada 2013

Joe McPhee "Sonic Elements - for trumpet and alto saxophone" Clean Feed 2013, CF278.

Joe McPhee "Sonic Elements - for trumpet and alto saxophone" Clean Feed 2013, CF278.
Joe McPhee to jeden z tych muzycznych gigantów, którego dorobek twórczy czeka dopiero na rzetelne opracowanie i który pewnie w oczach potomnych będzie przez lata zyskiwał na znaczeniu. Współczesnym bowiem krytykom - wydaje mi się - brak dystansu i właściwej oceny znaczenia tej postaci na jazzowej scenie. I nie mówię tu tylko o muzyce, ale o czymś większym, czego muzyka jest tylko częścią - o jego filozofii życia i tworzenia. Nie sposób bowiem w jego oddzielić muzycznego dorobku od postawy twórczej i niezwykłej wprost skromności, obecnej także w jego muzyce.

McPhee - jak chyba każda z muzycznych osobowości - najpełniej objawia się gdy gra solo, gdy kontroluje każdy dźwięk jego natężenie, siłę i barwę; gdy w pełni panuje nad muzyką. I właśnie gdy staje sam na scenie czy podłodze kościoła (bowiem i w sakralnej przestrzeni zdarza mu się występować solo) w pełni możemy spotkać go także jako człowieka. Jego solowa muzyka nie jest specjalnie skomplikowana - nie operuje on jak Braxton strukturą i formą tworząc kunsztowny gmach dźwięków, którego doskonałość i wyrafinowanie jakże trudno jest ocenić po jednokrotnym, koncertowym przesłuchaniu; nie miażdży energią jak Brotzmann, nie podporządkowuje wszystkiego biegłości instrumentalnej jak Evan Parker. Pozostaje sobą. Jego muzyka bardzo często jest melodyjna i prosta, ale także jakby złamana - bardzo dużo tu nieczystych, jakby - to celowe - pełna nietrafionych dźwięków. Nie brudna jak muzyka Brotzmanna, ale jakby przybrudzona, spatynowana przez czas.

Nie inaczej jest na ostatniej koncertowej płycie Joe McPhee, zarejestrowanej w Lubljanie, w czerwcu 2012 roku. Tutaj również obcujemy z muzyką liryczną, o dosyć czytelnej, momentami nawet łatwej do zanucenia melodyce, ale jest ona połamana oraz nieczysto zagrana. McPhee to muzyk niezwykle świadomy takich zabiegów, potrafiący przy tym grać pełnym czystym dźwiękiem. Ale właśnie w tym tkwi to niezwykłe piękno jego muzyki, w jej ludzkim wymiarze, a odwołaniu się do tego jacy jesteśmy, a nie jacy chcielibyśmy być. McPhee jak nikt inny potrafi choćby i jazzowe standardy nasycić duchowością, przenieś je w jakiś zupełnie inny, głębszy wymiar. I świetnie to słychać właśnie w tym nagraniu.

Całość podzielona jest dwie części, dedykowane dwóm muzycznym osobowością które dokonania wywarły olbrzymi wpływ na muzykę amerykańskiego jazzmana. Są to Don Cherry ( i jemu dedykowane są dwie pierwsze improwizacje, zagrane na kieszonkowej trąbce "Wind" oraz "Water") i Ornette Coleman ("Earth-Fire" oraz "Old Eyes" na altowym saksofonie). To spotkanie z dojrzałą muzyką i dojrzałym, doświadczonym muzykiem, który nigdy nie szukał taniego poklasku i który nade wszystko ceni sobie osobistą i artystyczną wolność. I ją przedkłada nad wykwintność muzycznych salonów.
autor: Stefan Czyżniewski 

Joe McPhee: pocket trumpet, alto saxophone

Episode one (for Don Cherry)
1. Wind
2. Water

Episode two (for Ornette Coleaman)
3. Earth
4. Old Eyes


płyta do kupienia na multikulti.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz