Joe McPhee "Sonic Elements - for trumpet and alto saxophone" Clean Feed 2013, CF278. |
Joe McPhee to jeden z tych muzycznych gigantów, którego dorobek twórczy
czeka dopiero na rzetelne opracowanie i który pewnie w oczach potomnych
będzie przez lata zyskiwał na znaczeniu. Współczesnym bowiem krytykom -
wydaje mi się - brak dystansu i właściwej oceny znaczenia tej postaci na
jazzowej scenie. I nie mówię tu tylko o muzyce, ale o czymś większym,
czego muzyka jest tylko częścią - o jego filozofii życia i tworzenia.
Nie sposób bowiem w jego oddzielić muzycznego dorobku od postawy
twórczej i niezwykłej wprost skromności, obecnej także w jego muzyce.
McPhee
- jak chyba każda z muzycznych osobowości - najpełniej objawia się gdy
gra solo, gdy kontroluje każdy dźwięk jego natężenie, siłę i barwę; gdy w
pełni panuje nad muzyką. I właśnie gdy staje sam na scenie czy podłodze
kościoła (bowiem i w sakralnej przestrzeni zdarza mu się występować
solo) w pełni możemy spotkać go także jako człowieka. Jego solowa muzyka
nie jest specjalnie skomplikowana - nie operuje on jak Braxton
strukturą i formą tworząc kunsztowny gmach dźwięków, którego doskonałość
i wyrafinowanie jakże trudno jest ocenić po jednokrotnym, koncertowym
przesłuchaniu; nie miażdży energią jak Brotzmann, nie podporządkowuje
wszystkiego biegłości instrumentalnej jak Evan Parker. Pozostaje sobą.
Jego muzyka bardzo często jest melodyjna i prosta, ale także jakby
złamana - bardzo dużo tu nieczystych, jakby - to celowe - pełna
nietrafionych dźwięków. Nie brudna jak muzyka Brotzmanna, ale jakby
przybrudzona, spatynowana przez czas.
Nie inaczej jest na
ostatniej koncertowej płycie Joe McPhee, zarejestrowanej w Lubljanie, w
czerwcu 2012 roku. Tutaj również obcujemy z muzyką liryczną, o dosyć
czytelnej, momentami nawet łatwej do zanucenia melodyce, ale jest ona
połamana oraz nieczysto zagrana. McPhee to muzyk niezwykle świadomy
takich zabiegów, potrafiący przy tym grać pełnym czystym dźwiękiem. Ale
właśnie w tym tkwi to niezwykłe piękno jego muzyki, w jej ludzkim
wymiarze, a odwołaniu się do tego jacy jesteśmy, a nie jacy chcielibyśmy
być. McPhee jak nikt inny potrafi choćby i jazzowe standardy nasycić
duchowością, przenieś je w jakiś zupełnie inny, głębszy wymiar. I
świetnie to słychać właśnie w tym nagraniu.
Całość podzielona
jest dwie części, dedykowane dwóm muzycznym osobowością które dokonania
wywarły olbrzymi wpływ na muzykę amerykańskiego jazzmana. Są to Don
Cherry ( i jemu dedykowane są dwie pierwsze improwizacje, zagrane na
kieszonkowej trąbce "Wind" oraz "Water") i Ornette Coleman ("Earth-Fire"
oraz "Old Eyes" na altowym saksofonie). To spotkanie z dojrzałą muzyką
i dojrzałym, doświadczonym muzykiem, który nigdy nie szukał taniego
poklasku i który nade wszystko ceni sobie osobistą i artystyczną
wolność. I ją przedkłada nad wykwintność muzycznych salonów.
autor: Stefan Czyżniewski
Episode one (for Don Cherry)
1. Wind
2. Water
Episode two (for Ornette Coleaman)
3. Earth
4. Old Eyes
płyta do kupienia na multikulti.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz