Mats Gustafsson / Craig Taborn "Ljubljana" [Vinyl 1LP, 180 gram + download code], Clean Feed 2017, CF400LP |
Zagrali ze sobą tylko raz - na festiwalu Jazzowym w Ljubljanie w 2015 roku i na całe szczęście koncert ten został zarejestrowany. Bo nie wiadomo czy kiedykolwiek jeszcze staną na scenie powtórnie. Amerykański pianista Craig Taborn oraz szwedzki, post-brötzmannowski saksofonista Mats Gustafsson wydali właśnie pierwszy wspólny album i, choć to płyta w moim odczuciu fantastyczna, niesądzę, by kiedykolwiek jeszcze powtórzyli ten eksperyment.
Mats Gustafsson wyrażał się o graniu z Tabornem z entuzjazmem: "To był jak kop w dupę, dajcie mi więcej takich wyzwań - potrzebuję ich dla zachowania zdrowia psychicznego!". I coś w tym jest, bo granie z Tabornem, z jego olbrzymim bagażem doświadczeń i tradycji, ze znajomością tak technicznych niuansów klasycznej pianistyki, harmonii, klasycznej i jazzowej tradycji do łatwych nie należy. Oczywiście, można to wszystko odrzucić, pozostać na to głuchym i z punkową dezynwolturą (tak przecież bliską Gustafssonowi) wywalić kopniakiem drzwi filharmonii. Ale nie, Mats stara się nawiązać dialog z Tabornem może nie na jego warunkach, ale też wcale nie narzuca swoich. Klasyczne doświadczenia wcale nie są też obce szwedzkiemu saksofoniście - wszak grywa wciąż jeszcze koncerty ze specjalistami od muzyki współczesnej (wiedeńskie KlangForum) i należy, w moim odczuciu, do najbardziej osłuchanych muzyków świata, podchodząc w dodatku do muzyki bez żadnych stylistycznych podziałów. Ale tutaj nie tyle eksploruje ten świat, co wykorzystuje swoje doświadczenie do płynnego poruszania się w nim. I wnosi ze sobą swoją autorską wizję i tradycję Aylera, i Brötzmanna, której od lat jest wierny.
Gustafsson opowiadał kiedyś, że pierwszą jazzową płytą w jego kolekcji był album "Spiritual Unity" Aylera. I nigdy już później nie znalazł lepszej płyty. To wiele mówi o jego korzeniach i fascynacjach. Ale grając muzykę improwizowaną, przez lata zbliżał się do stricte jazzowej tradycji, z upływem czasu coraz bardziej świadomie ją eksplorując (sięgając po kompozycje Cherry’ego i Colemana, nagrywając choćby albumy poświęcone dokonaniom Aylera, Ellingtona, Gullina, czy "złotej erze skandynawskiego jazzu"). Zawsze jednak zderzał (dosłownie) tą tradycję z własnym doświadczeniem i duchem artystycznej rewolty, która jest esencją jego twórczej postawy. Tak jest i w tym przypadku. To jednak, że to się udało, to nie tyle zasługa Gustafssona, ale Craiga Taborna. To bowiem on, jego muzykalność i otwartość sprawia, iż ta muzyka jest tak fascynująca i niezwykła. Taborn gra tu raz pochodem gęstym akordów, raz niemal wprost czerpie z ECM-owskiej stylistyki, odrzucając jednak bardzo ten cały ładunek ckliwej melancholii, który zdarza się spotykać w nagraniach tego monachijskiego wydawnictwa. Taborn - jazzowy pianista - odrzuca tu jazzową melodykę, ale wcale nie oznacza to pozbycia się jazzowej harmonii. Reszta w moim odczuciu - to muzyka współczesna. I tu właśnie spotyka Matsa Gustafssona.
Jeśli wsłuchać się uważnie w to nagranie, wcale to spotkanie do prostych, potoczystych, łatwych nie należy. To muzyka, która wykuwa się z trudem, w którą partnerzy angażują całego siebie, każdą najmniejszą cząstkę ciała, umysłu i ducha. To muzyka, która w każdej sekundzie wymaga maksymalnego napięcia mięśni i świadomości. I drga w ciągłych skurczach wraz nimi. I nie ma wielkiego znaczenia czy Gustafsson gra na barytonie, czy slidzie - cały czas napięcie i skupienie jest tu maksymalne, nie ma chwili nudy, czy chociażby przerwy na zaczerpnięcie oddechu. No może prócz tej chwili, gdy w końcu strona winyla się kończy i trzeba odwrócić płytę w gramofonie.
Bo tak, album został wydany tylko na analogowym nośniku, chociaż dla tych bardziej leniwych, albo też tych, który zawsze chcą mieć tę muzykę przy sobie, dodano jeszcze kod do ściągnięcia muzyki w wersji elektronicznej.
Dlaczego jednak uważam, że spotkanie to się nie powtórzy? Bo trudno zagrać kilka koncertów z takim skupieniem i zaangażowaniem, i świeżością jak tu. Po prostu się nie da. I muzycy tacy jak Craig Taborn czy Mats Gustafsson mają tego świadomość.
Mats Gustafsson wyrażał się o graniu z Tabornem z entuzjazmem: "To był jak kop w dupę, dajcie mi więcej takich wyzwań - potrzebuję ich dla zachowania zdrowia psychicznego!". I coś w tym jest, bo granie z Tabornem, z jego olbrzymim bagażem doświadczeń i tradycji, ze znajomością tak technicznych niuansów klasycznej pianistyki, harmonii, klasycznej i jazzowej tradycji do łatwych nie należy. Oczywiście, można to wszystko odrzucić, pozostać na to głuchym i z punkową dezynwolturą (tak przecież bliską Gustafssonowi) wywalić kopniakiem drzwi filharmonii. Ale nie, Mats stara się nawiązać dialog z Tabornem może nie na jego warunkach, ale też wcale nie narzuca swoich. Klasyczne doświadczenia wcale nie są też obce szwedzkiemu saksofoniście - wszak grywa wciąż jeszcze koncerty ze specjalistami od muzyki współczesnej (wiedeńskie KlangForum) i należy, w moim odczuciu, do najbardziej osłuchanych muzyków świata, podchodząc w dodatku do muzyki bez żadnych stylistycznych podziałów. Ale tutaj nie tyle eksploruje ten świat, co wykorzystuje swoje doświadczenie do płynnego poruszania się w nim. I wnosi ze sobą swoją autorską wizję i tradycję Aylera, i Brötzmanna, której od lat jest wierny.
Gustafsson opowiadał kiedyś, że pierwszą jazzową płytą w jego kolekcji był album "Spiritual Unity" Aylera. I nigdy już później nie znalazł lepszej płyty. To wiele mówi o jego korzeniach i fascynacjach. Ale grając muzykę improwizowaną, przez lata zbliżał się do stricte jazzowej tradycji, z upływem czasu coraz bardziej świadomie ją eksplorując (sięgając po kompozycje Cherry’ego i Colemana, nagrywając choćby albumy poświęcone dokonaniom Aylera, Ellingtona, Gullina, czy "złotej erze skandynawskiego jazzu"). Zawsze jednak zderzał (dosłownie) tą tradycję z własnym doświadczeniem i duchem artystycznej rewolty, która jest esencją jego twórczej postawy. Tak jest i w tym przypadku. To jednak, że to się udało, to nie tyle zasługa Gustafssona, ale Craiga Taborna. To bowiem on, jego muzykalność i otwartość sprawia, iż ta muzyka jest tak fascynująca i niezwykła. Taborn gra tu raz pochodem gęstym akordów, raz niemal wprost czerpie z ECM-owskiej stylistyki, odrzucając jednak bardzo ten cały ładunek ckliwej melancholii, który zdarza się spotykać w nagraniach tego monachijskiego wydawnictwa. Taborn - jazzowy pianista - odrzuca tu jazzową melodykę, ale wcale nie oznacza to pozbycia się jazzowej harmonii. Reszta w moim odczuciu - to muzyka współczesna. I tu właśnie spotyka Matsa Gustafssona.
Jeśli wsłuchać się uważnie w to nagranie, wcale to spotkanie do prostych, potoczystych, łatwych nie należy. To muzyka, która wykuwa się z trudem, w którą partnerzy angażują całego siebie, każdą najmniejszą cząstkę ciała, umysłu i ducha. To muzyka, która w każdej sekundzie wymaga maksymalnego napięcia mięśni i świadomości. I drga w ciągłych skurczach wraz nimi. I nie ma wielkiego znaczenia czy Gustafsson gra na barytonie, czy slidzie - cały czas napięcie i skupienie jest tu maksymalne, nie ma chwili nudy, czy chociażby przerwy na zaczerpnięcie oddechu. No może prócz tej chwili, gdy w końcu strona winyla się kończy i trzeba odwrócić płytę w gramofonie.
Bo tak, album został wydany tylko na analogowym nośniku, chociaż dla tych bardziej leniwych, albo też tych, który zawsze chcą mieć tę muzykę przy sobie, dodano jeszcze kod do ściągnięcia muzyki w wersji elektronicznej.
Dlaczego jednak uważam, że spotkanie to się nie powtórzy? Bo trudno zagrać kilka koncertów z takim skupieniem i zaangażowaniem, i świeżością jak tu. Po prostu się nie da. I muzycy tacy jak Craig Taborn czy Mats Gustafsson mają tego świadomość.
autor: Marcin Jachnik
Craig Taborn: piano
Side A:
1. The Eyes Moving. Slowly 18:30
Side B:
2. The Ears Facing the Fantasies. Again. 22:10
płyta do nabycia na multikulti.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz