niedziela, 29 kwietnia 2012

Rodrigo Amado / Miguel Mira / Gabriel Ferrandini "Motion Trio", European Echoes 2011, EE004

Rodrigo Amado / Miguel Mira / Gabriel Ferrandini "Motion Trio", European Echoes 2011, EE004.
Najnowsze trio dowodzone przez portugalskiego saksofonistę i improwizatora Rodrigo Amado to świetny przykład muzykę improwizowanej opartej nie na eksplozji nagromadzonej energi czy przeciwstawieniu sekcji rytmicznej liderowi grającemu na instrumencie solowym, ale muzyki w pełni demokratycznej, gdzie o wszystkim decyduje inwencja i zdolność kreacji każdego ze współtworzących je instrumentalistów.

Amado dał się już poznać jako sideman (choćby płyty Dennisa Gonzaleza) czy lider własnych składów (Lisbon Improvisation Players) - tym razem, podobnie jak w trio z Nilssem-Lovem i Kentem Kesslerem, należałobygo widzieć jako współtwórcę zespołu. Amado jest od samego chyba początku pokrewną duszą wspomnianego już powyżej Gonzaleza - podobnie jak on porusza on w rejonach "delikatnego free jazzu". Delikatnego - bowiem nie ma tu wiele drapieżności ani rzadnych odwołań do noise'u czy też ostrych gatunków rocka. Nie ma też wiele odwołań do bebopu co z kolei pobrzmiewa w muzyce choćby chicagowskich improwizatorów z Dave'm Rempisem na czele, ale i Joe McPhee. Gonzalez i Amado wybierają bowiem inną drogę - w ich muzyce więcej światła i słońca, radości i pogody ducha, chociaż Portugalczyk na opisywanej tu płycie wydaje się być bardziej drapieżnym muzykiem.

Nie mała w tym zasługa młodziutkiego portugalskiego perkusisty - Ferrandiniemu sporo brakuje jeszcze do trzydziestych urodzin, a opanowaniem instrumentarium czy drivem i energią imponuje już od kilku lat. Mocno odwołuje się w swej grze (także w technice) do dokonań starszego o dekadę Nilssen-Love'a, lecz powoli wykuwa własne brzmienie i indywidualny język. Tutaj to on inspiruje Amado do mocniejszego grania, potrafi - chociaż rzadko - determinować poczynania zespołu.

Muzyka na tej płycie nie ma przy tym charakteru kompozycji - o ile Dennis Gonzalez rzadko gra zupełnie free (najczęściej bazuje na komponowanych tematach) - to Amado od tego nie ucieka, chociaż, jak się wydaje narzuca partnerom pewne ograniczenia. Przez to muzyka ich nie jest eklektyczna, ale zwarta, a brzmienie zespołu ma zdecydowanie pastelowy charakter. Polecam gorąco.
autor: Marcin Jachnik


Rodrigo Amado: tenor saxophone
Miguel Mira: cello
Gabriel Ferrandini: drums


1. Language Call
2. Testify!
3. Radical Leaves
4. As we move...
5. Ballad
6. In All Languages

płyta do kupienia na multikutli.com

piątek, 27 kwietnia 2012

Perry Robinson / Wacław Zimpel / Michael Zerang / Raphael Rogiński "Yemen - Music Of The Yemenite Jews", Multikulti Project 2012, MPT004


Perry Robinson / Wacław Zimpel / Michael Zerang / Raphael Rogiński "Yemen - Music Of The Yemenite Jews", Multikulti Project 2012, MPT004

"Muzyka Żydów z Jemenu" w oryginale był przygotowany jako projekt specjalny V Tzadik Poznań Festiwal. Tam też zabrzmiał po raz pierwszy. W przepięknych murach renesansowego Pałacu Górków, gdzie zlokalizowana była jedna z pięciu scen festiwalu, kwartet złożony z ważnych postaci współczesnej muzyki improwizowanej zaprezentował oryginalną interpretację/wariację na temat mało znanej tradycji muzycznej jemeńskich Żydów.

Muzyka jemeńskiej diaspory była unikatowa. Sytuacja geopolityczna sprawiła, że rozwijała się w swoistej izolacji i oderwaniu od głównego nurtu muzycznej kultury żydowskiej, ulegając wpływom i przenikając się z surową muzyką Beduinów, czy też barwą instrumentów arabskich. Ta jej wyjątkowość jest na tyle duża, że tradycja muzyczna jemeńskich Żydów została nawet wpisana na listę dziedzictwa UNESCO.

Raphael Rogiński, jeden z pomysłodawców projektu tak opowiada o tej tradycji: "Ta kultura miała ogromny wpływ na współczesny Izrael. Wbrew pozorom nie tylko polscy Żydzi budowali ten kraj. Kiedy powstał Izrael, pojawił się problem: jaki ma być folklor tego kraju? Nie mógł być oparty ani na kulturze jidysz, ani sefardyjskiej. Musiał być nowy. Zaczęto zastanawiać się, czym właściwie jest muzyka Izraela? Kompozytor Emmanuel Zamir pojechał na pustynię do Berberów, żył wśród Palestyńczyków, ale wybrał się też do Żydów jemeńskich. Spisywał tematy, grał z nimi na flecie, komponował, porównywał. Rezultaty, do których doszedł podczas badań folkloru, były najbliższe właśnie muzyce jemeńskiej."

Ponadpokoleniowy i międzynarodowy skład muzyków gwarantuje najwyższą wartość artystyczną, każdy z czterech wykonawców w środowisku kreatywnej muzyki ma swoje osobne miejsce, oczywiście najbardziej znani Perry Robinson, jeden z najbardziej znanych jazzowych klarnecistów i Michael Zerang, który był w Jemenie z Peterem Brötzmannem, z którym nawet tam nagrał płytę, oczywiście z jemeńskimi muzykami. Dwójka polskich muzyków to Raphael Rogiński i Wacław Zimpel, konsekwentnie poszukujący muzycznego porozumienia z muzykami, reprezentującymi odmienne tradycje, kultury.

Recenzent Jazzarium.pl - Kajetan Prochyra tak relacjonował ich koncert na V Tzadik Poznań Festiwal: "Niesamowitym przeżyciem jest spotkanie z tak świetnymi muzykami, którzy potrafią stworzyć coś przystępnego, porywającego, nieprzewidywalnego, głęboko ukorzenionego, a za razem, właśnie dzięki otwartej reinterpretacji, adaptacji uczciwego i wolnego od kiczu. Zespół potrafił wprowadzić w trans i siebie i publiczność grając nowocześnie i świeżo, w niezwykle otwarty sposób, za pretekst biorąc tak niezwykły muzyczny zabytek. It's radical jewish culture baby, yeah! - jak powtarzał wczoraj zagadnięty przeze mnie Perry Robinson.

Kunszt każdego z muzyków mógłby być tematem rozprawy. W grze Rogińskiego słychać jak bardzo podróże kształcą wykształconych. Jego zagrywki przypominały niekiedy brzmienia Dengue Fever czy muzyki azjatyckiej, z tą jednak różnicą, że nie była to tylko egzotyczna stylizacja, a świadome użycie pozaeuropejskiego środka wyrazu, wplecionego we własny jezyk muzyczny. Zerang, sam o perskich korzeniach, grał jak w transie, łącząc instrumenty tradycyjne, z współczesnym perkusyjnym beatem. Duet Zimpel-Robinson zasługuje chyba na oddzielne nagranie. Tętniącym życiem ogród dźwięków i barw który roztaczali grając razem, był nie do opisania. A do tego raz Robinson sięgał po gliniany "źródłowy" gwizdek, przypominający czy to głos ptaka czy filmy przyrodnicze o Amazonce, by zaraz potem na klarnecie zagrać solo tak pełne współczesnego, nowoczesnego groovu! Wow."

Perry Robinson: clarinet, ocarina
Wacław Zimpel: bass clarinet, clarinet
Michael Zerang: drums, percussion
Raphael Rogiński: electric guitar


1. 8:52
2. 10:33
3. 9:33
4. 19:32


Perry Robinson / Wacław Zimpel / Michael Zerang / Raphael Rogiński "Yemen


płyta do kupienia na multikutli.com

Rozmowa z Tomaszem Licakiem, liderem zespołu Trouble Hounting oraz relacja z koncertu sekstetu

Trouble Hunting,
Jazz club Bagatella 40, Pociąg do Jazzu,
13 kwietnia 2012 r., Darłowo

Trouble Hunting, Multikulti Project 2012, MPI020

Jak to na 13 - nastego w piątek przystało, po 800 kilometrowej podróży z przygodami z Odense, zawitał do Nas polsko duński zespół Trouble Hunting. Zaprezentował kompozycje lidera, młodego polskiego saksofonisty Tomasza Licaka. W moim przekonaniu można uznać muzykę graną tego wieczoru za jedno z największych objawień polskiej sceny jazzowej od wielu lat.


Zespół wystąpił u nas w składzie lider Tomasz Licak – saksofon tenorowy, klarnet, Sven Dam Meinild – saksofon altowy i tenorowy, Tomasz Dąbrowski - trąbka, balkan horn Adi Zukanović - fender rhodes, Kasper Tom Christiansen – perkusja (bez basisty Richarda Anderssona obecnego już w dalszej części trasy). Zespół przyjechał promować właśnie wydaną nakładem Multikulti płytę Trouble Hunting. Na koncercie quintet zaprezentował polistylistyczną muzykę, rozpięta między klasyczną kameralistyką, muzyką ilustracyjną, elektroniczną, ambientem, jazzem, rockiem. Pełną groovu, feelingu, czasem hardcorowo dosadną. Pod względem przyjętych rozwiązań muzyka mogła budzić skojarzenia z oktetem/sekstetem Jacoba Anderskova i jego Unity of Action, Newspeak, Full Circle. Dla mnie gra dętych, w momentach zespołowego tutti, przywodziła też na myśl wzburzone fale Ascension.

Tomasz Licak skomponował bardzo zgrabne utwory, wyposażając je w atrakcyjne melodie i nośne tematy No Return. Ten muzyk wspaniale dojrzewa i w tym zespole prezentuje się już nie tylko jako znakomity mainstreamowy saksofonista (Outbreak Quartet), ale też lider z pomysłem na nową muzykę, w której niezależne i symultanicznie rozgrywane plany dźwiękowe powodują odejście od schematu solista i akompaniujący zespół. Kompozytor zaprezentował demokratyczną muzykę. Ten swoisty wielopłaszczyznowy quintet- implikował multikierunkowe słuchanie, a napięcia które powstawały na kanwie tego zabiegu z perspektywy słuchacza były dla mnie niezwykle inspirujące.

Jeśli chodzi o grę muzyków, to każdy z nich zasługuje na osobny komplement. Tomasz Licak imponował w niskim rejestrze. Na tenorze grał krągłym tonem, znakomicie kształtując frazę. Intrygował brawurowymi solami o rozszerzonej tonalności Lightning. O ogromnej dojrzałości tego młodego muzyka świadczy widoczne w jego grze myślenie kompozycją. W trakcie koncertu zmieniał instrument na klarnet, na którym budził skojarzenia z muzyką etniczną, klasyczną, ale był przy tym jak Benny Goodman, który spotyka Chrisa Speeda (Journey for Celery). Tomasz Dąbrowski powalał swoimi abstrakcyjnymi solówkami (Journey for Celery), sonorystycznymi eksploracjami instrumentu , czasem dmuchał jak Peter Evans. Zmieniał instrumenty. Operował również ciepłym tonem swojej bałkańskiej trąbki. Kasper Tom Christiansen z wyobraźnią i metryczną precyzją i konstruował partie solowe Lightning, doskonałym drivem Unexpected Fruits. Sven Dam Meinild intrygował wielką dojrzałością i logiką. Nie epatował głośnością, ale kiedy trzeba był dosadny i wyzywający jak w Unexpected Fruits. Był dobrym duchem tego swoistego brass trio zespołu Licaka. Adi Zukanoviċ brzmiał bardzo nowocześnie, ale nie była to chłodna elektronika a witalny analogowy sound. Doskonale grał harmonicznie i uzupełniał partie basu. Przyznam, że brakowało mi w trakcie kolejnego koncertu na jakim byłem, z obecnym już basistą, że nie ma go w tak dużym wymiarze.
W trakcie całego koncertu dominowała uduchowiona wznosząca harmonia, utwory łączyły się w mini suity tak Journey for Celery, Enigma, No Return. Koncert był bardzo ciekawy różnorodny pod względem prezentowanych nastrojów. Momentów gry z wielką intensywnościa ale i również chwil kontemplacyjnego piękna i melodii Journey for Celery.
Zaczęli jak na płycie, po ambientowej introdukcji Zukanoviċa, jak z soundtracku do lądowania na księżycu, podali barwny temat Levigatis. W Unexpected Fruits na repetytywnej lekko latynoskiej harmonicznie i rytmicznie figurze, dęte wchodziły szorstkimi interwencjami, wtedy koncert już na dobre odpalił. Przed przerwą usłyszeliśmy Lightning, które Kasper Tom Christiansen rozpoczął solowa partią. Rozpędzony znalazł doskonałe wsparcie w basowej linii Zukanoviċa. Temat dętych, jak z kryminału z lat 60tych pozwolił nam smakować nienaganne zestrojenie i znakomite ekwilibrystyczne linie. Komunikatywna i grana z maestrią muzyka odwołująca się do tego co znane, bardzo ożywiła zgromadzonych słuchaczy.

Drugi set miał częściowo odmienny charakter, gdyż zespół rozpoczął go bardzo kameralnie. Charakter kompozycji, pełnia brzmienia dętych i kładacego plamy akordów Zukanoviċa, wywołały złudzenie obcowania z mini orkiestrą symfoniczną. Muzycy pokazali, że klasyka nie jest im obca. Użycie klarnetu przez Licaka potęgowało ten bardzo udany kolorystycznie fragment. Po momentach wyciszenia Zukanoviċ i Christiansen wprowadzali coraz bardziej konkretne i zdecydowane frazy. Adi atakował subsonicznym basem tak, że głośnik ustawiony przy jego rhodesie próbował do nas wyskoczyć. Dąbrowski zagrał na tej bazie imponujące i dzikie solo. Dla grającego trębacza, zespół tworzył paralelną narrację. Słyszalne były głośne okrzyki wyrażajacej w tym momencie swój entuzjazm publiczności. Zakończyli oniryczną kodą. Po tym był już tylko bis, którego od muzyków zdecydowanie się domagaliśmy. Często tak jest, że czeka się na jakąś muzykę – to była muzyka na jaką ja czekam i której chciałbym słuchać, a to wzruszające doświadczenie - Trouble Hunting!

Dwa dni później uczestniczyłem w kołobrzeskim koncercie zespołu. W przepięknej Sali Regionalnego Centrum Kultury ponownie cieszyłem się znakomitymi partiami instrumentalistów, aranżacjami, nośnymi tematami. Brakowało jednak, chyba z prozaicznych przyczyn (niewłaściwe nagłośnienie występu), bezpośredniości obecnej w Darłowie, kiedy to słyszałem dokładnie, jak grają i że idzie nowe.



Tomasz Licak, autor: ker


Fragment wywiadu jaki Marek Lubner przeprowadził z Tomkiem Licakiem po koncercie w Darłowie:

T. L. : Generalnie to pisanie to jest taki kompromis między kompozycją a improwizacją, znaczy kompromis nie w takim sensie, że jeżeli chodzi o rytm to nie myślę czy to jest rytm parzysty czy nieparzysty, bardziej myślę w taki sposób, że jak piszę jakiś groove, czy jakieś ostinato…lini basowej nie myślę o groovie, tylko myślę jakby o całej jej przebiegu i o tym żeby ona miała jakieś takie swoje życie. Generalnie każda z partii ma taki jakiś swój przebieg, życie, które te partie się wzajemnie uzupełniają i w sensie rytmicznym. Oczywiście są takty zapisane… o może lepiej niech nie biorą trąby (rozentuzjazmowany uczestnik koncertu oglądał na czym grał Tomasz Dąbrowski). No i generalnie to się wszystko uzupełnia, znaczy ja pisząc te utwory, nie myślałem o takich. Głównie skupiałem się na formie. Formę zapisywałem nawet graficznie zupełnie. Po prostu brałem kartkę papieru i rysowałem np. taką linię, która cechuje jakieś zmiany harmoniczne albo energię w różnych utworach. Nuty, części konkretne, to na końcu przyszło w większości utworów. Natomiast głównie to było pisane w ten sposób, że na początku była forma zawsze i to jakby na razie się to sprawdza, zobaczymy co będziemy z tym robić.”

M. L. : Słuchałem linii basu na koncercie, to pomyślałem o Jeppe Skovbakke, o tym jak Anderskov rozpisuje dla niego takie długie partie, partia basu jest bardzo rozciągnięta w czasie?

T. L. : Dokładnie, linie basu są długie, chodzi o to, że to co mnie fascynuje właśnie u Jacoba Anderskova, to właśnie to, że te linie bardzo ciężko usłyszeć, jakby ich powtarzalność. One brzmią tak jakby cały czas działo się coś nowego, dlatego że w środku tej linii jest tyle przestrzeni, w czasie której dzieją się różne rzeczy w innych partiach, że jakby ta powtarzalność zanika i to jest bardzo fascynujące w tej muzyce. Myślałem bardzo mocno o tym, że bas i bębny i generalnie sekcja, żyje jakimś swoim życiem w sensie rytmicznym i my mamy swoje partie. Bardzo fajne jest to, że potrafimy nawet w różnych tempach grać, ale w tempach zupełnie niezależnych od siebie i nie wynika to z żadnych podziałów miedzy dętymi a sekcją. To właśnie wynika z narracji i melodii, że melodie są bardzo często napisane w ten sposób, że gramy w zupełnie innych tempach, tempo sekcji jest jedno a tempo dęciaków jest niepłynne, się zmienia i to powoduje coś takiego, że wytwarzają się różne napięcia pomiędzy tym, co grają dęciaki a tym co gra sekcja. To właśnie jest takie improwizowanie kompozycją, czyli używanie tych elementów, które są w kompozycji, ale wprowadzanie ich w dowolnych momentach, operowanie przestrzenią na tej zasadzie. Operowanie gęstością, jakby ilością brzmienia. Czyli generalnie branie takich podstawowych muzyki i biorę takie elementy

piątek, 20 kwietnia 2012

Wojtek Traczyk "Free Solo", Multikutlti Project, MPI021


Wojtek Traczyk "Free Solo", Multikutlti Project, MPI021
Kontrabas w muzyce jazzowej dosyć późno wysunął się na pierwszy plan i nie ma w histori gatunku znowu tak wiele płyt gdzie pojawia się on solo. Sytuacja zmieniła w latach siedemdziesiątych gdy coraz śmielej powstawały solowe nagrania dokumentujące indywidualne improwizacje muzyków. Ci, którzy mierzyli się z solowymi nagraniami na tym instrumencie należeli zwykle do grona najwybitniejszych - nie tylko wirtuozów kontrabasu, ale także kreatywnych liderów własnych projektów. Ron Carter, Dave Holland, Peter Kowald, Mark Dresser, Barry Guy, Kent Kessler, Alan Silva, z młodszych - Clayton Thomas, a w Polsce m.in Marcin Oleś to osoby znane każdemu, kto z improwizowanym jazzem chociaż pobieżnie się zapoznał.

Solowe płyty z muzyką improwizowaną to nie jest prosty materiał muzyczny - nie słucha się tego łatwo i przyjemnie. Ale też dla większości twórców nie jest to celem i najważniejszym elementem takiej formuły. Ponieważ przy solowych projektach mają oni możliwość pełnej kontroli dźwiękowego przekazu - najczęściej najważniejsza jest szczerość. W przypadku kontrabasu, przy dosyć ograniczonym spektrum dźwięku jaki można wydobyć z instrumentu - polegać musimy na kreatywności wykonawcy - możliwości jego preparacji są tu wszak niemałe. Jednak kreatywność to przy solowym graniu nie wszystko - liczy się dyscyplina, skupienie, umiejętność prowadzenia narracji - kreatywność i wirtuozeria wszystkiego nie zastąpi. Równie ważna jest szczerość i prawda. Tym imponuje choćby Peter Brötzmann, którego solowa muzyka - przy dosyć ograniczonych walorach wirtuozerskich - powala nie tylko energią i potęgą brzmienia, ale i szczerością przekazu.

Muzyka, z którą mamy do czynienia ma najnowszym albumie na kontrabas solo nie jest prosta, chociaż jej twórca, Wojciech Traczyk dał się już poznać polskiej publiczności jako znakomity kompozytor, twórca choćby najpiękniejszych i najgłębiej zapadających w pamięć tematów na płytach tria The Light. Jego autorstwa jest choćby zamykający płytę "Afekty" utwór "Shangri La" z charakterystycznym motywem od którego wprost nie sposób się uwolnić. Tutaj jednak pokazuje się nam z odmiennej strony - penetruje inne, niemelodyczne rejony improwizacji, czasami preparując instrument, czasami grając głębokim, czystym dźwiękiem. Słychać w jego muzyce rozmaite wpływy i korzenie - jazzowy puls przechodzi w trzecionurtowe poszukiwania, by za chwilkę zabrzmieć niczym któraś z kompozycji Schnittkego; pobrzmiewające w głębi echa folkloru Wschodu i Południa mieszają się z akademickimi wpływami dwudziestowiecznej awangardy. Pokazuje to nie tylko elokwencję twórcy płyty, ale także jego wszechstronność i umiejętność adaptacji rozmaitych tradycji w osobistym brzmieniu jego muzyki. Pomiędzy tymi obliczami - tym melodycznym i tym nie - i różnymi inspiracjami, jest jednak także dużą zbieżność. Muzyka nie nabiera drapieżności - nawet gdy instrument w jego dłoniach skowyczy i wyje, zawsze w jego brzmieniu jest jasność i ciepło; ani śladu histerii, mimo że bolesna tęsknota nie jest mu obca.

Płyta Wojtka - jak sam wspomina - przynosi najpełniejsze świadectwo tego kim on jest - nie tylko zresztą jako muzyk, chociaż przede wszystkim. Solowy puls kontrabasu - jak sam przyznaje - towarzyszy mu bowiem każdego dnia i w różnych momentach życia, a osobiste doświadczenia wpływają na muzykę i kondycję twórczą artysty. Praca nad indywidualnym brzmieniem i własną muzyką jest więc pracą "nad sobą" w szerszym, ludzkim wymiarze.

Cóż, prezentujemy płytę w naszym odczuciu wybitną, chociaż niełatwą, będącą odwołaniem do różnych tradycji i doświadczeń, ale i jednorodną, konsekwentną i zwartą w narracji oraz przekazie. Autor ułożył muzykę na kształt mszy - muzycznego misterium, której poszczególne części mają pełną, ale i czytelną muzyczną formę. W naszym odczuciu to nowa jakość - nie na krajowej scenie - bo nie takie jest miejsce fascynującej głębią muzyki Wojtka - ale w polskiej solowej improwizacji.


Wojtek Traczyk: double bass


1. Examen Concientiae
2. Kyrie
3. Gloria
4. Sanctus
5. Benedictus
6. Agnus Dei
7. Communio


płyta do kupienia na multikutli.com

środa, 18 kwietnia 2012

RED Trio + Nate Wooley [Nate Wooley / Rodrigo Pinheiro / Hernani Faustino / Gabriel Ferrandini] "Stem", Clean Feed 2012, CF249

RED Trio + Nate Wooley [Nate Wooley / Rodrigo Pinheiro / Hernani Faustino / Gabriel Ferrandini] "Stem", Clean Feed 2012, CF249

Red Trio to znakomity portugalski zespół który nie pierwszy raz pojawia się katalogu oficyny Clean Feed. O ile jednak pierwsza ich płyta przynosi muzykę która hipnotyzowała energią, ale i po pewnym czasie nużyła przewidywalnością konwencji, to zupełnie inaczej ma się sprawa gdy dołącza do nich gość zza oceanu - muzyka nieco traci na żywiołowości, ale zyskuje zdecydowanie na otwartości i kreatywności.

Pierwsza płyta tria, jak i ich koncerty, przynosi muzykę dosyć schematycznie zbudowaną jeżeli chodzi o formę - od poszukiwania i preparacji instrumentów muzyka zyskiwała na energii aż to energetycznej erupcji gdy muzycy zapętlali jakiś krótki rytmiczny motyw, po którym następowało gwałtowne wyciszenie i proces rozpoczynał się od nowa - czasem nawet kilkakrotnie w ramach jednego utworu. Oczywiście w toku improwizacji krystalizowały się z tego małego składu dialogujące duety, było miejsce na starannie budowane partie solowe, ale forma zawsze była taka sama - od jednego energetycznego spazmu do następnego. Oczywiście skład ten jest niesłychanie zgrany i rozumie się w półdźwięku, więc słuchało się tej muzyki z dużą przyjemnością, ale po kilkukrotnym spotkaniu okazywało się, że już nie ma ona przed nami tajemnic.

Muzycy zresztą chyba myśleli i czuli podobnie, bo na kolejną płytową realizację (dla litewskiego NoBusiness) zaprosili amerykańskiego saksofonistę Johna Butchera. On otworzył ich muzykę i wyrwał ją z zaklętego kręgu napięć i rozprężeń, uczynił narrację bardziej linearną i wzbogacił warsztat poszczególnych instrumentalistów. W dalszym ciągu jednak nie była to muzyka w której nie myśleli oni "formą" poszczególnych kompozycji.

Taką zmianę możemy obserwować na najnowszym nagraniu grupy w którym towarzyszy im inny amerykański improwizator - kornecista i trębacz Nate Wooley. Muzyka traci zdecydowanie na energii, ale dzięki starannej, przemyślanej narracji zyskuje "kształt" - to już nie jest zbiór dźwiękowa magma w której liczy się tylko muzyczne teraz. Przy tym zespół nie traci nic więcej ze swoich wielu atutów - znakomite opanowanie instrumentarium, kreatywność muzycznych preparacji, intuicyjne porozumienie. Czasami, gdy trzeba, Gabriel Ferrandini - młodziutki perkusista w typie Paala Nilssen-Love'a - potrafi niezwykle rozpędzić ten skład, ale Wooley - chyba dowodzący tutaj zespołem - nieprzykłada takiego znaczenia do rockowej energii, jak choćby Ken Vandermark czy Dave Rempis. Ważniejsze są dla niego harmonie i koloryt dźwięku, brzmienie kolektywu. I to zdecydowanie w tym nagraniu słychać. Jeżeli więc lubicie taką muzykę, nieprzewidywalną, ale wykrystalizowaną w formie - polecam ten album gorąco.


Nate Wooley: trumpet
Rodrigo Pinheiro: piano
Hernani Faustino: double bass
Gabriel Ferrandini: drums, percussion

1. Flapping Flight
2. Phase
3. Ellipse
4. Weight Slice
5. Tides





Red Trio + Nobuyasu Furuya, Lisboa, December 12th, 2008


płyta do kupienia na multikutli.com

sobota, 14 kwietnia 2012

Nowy album Tomasz Licak Sextet w Multikulti Project i promująca go trasa koncertowa

Tomasz Licak Sextet "Trouble Hunting", Multikulti Project 2012, MPI020.


Trouble Hunting to polsko-duński sextet założony w październiku 2010 roku w Odense (DK). Zespół Wykonuje głównie oryginalne kompozycje Tomasza Licaka. Prezentowane utwory inspirowane są szeroko pojęta współczesną muzyką jazzową i klasyczną. Niezwykle istotną rolę w twórczości Trouble Hunting odgrywa element improwizacji, nie dotyczy on jednak wyłącznie gry poszczególnych muzyków, a raczej improwizacji kompozycją. Nadaje to muzyce zespołu oryginalne brzmienie, oraz szczególną, unikalną spójność stylistyczną. Muzyka Trouble Hunting jest pełna kontrastów, zarazem minimalistyczna i bogata, narracyjna i uciekająca w abstrakcję.

Wydana nakładem duńskiej wytwórni Blackout Music w 2011 roku płyta Tomasz Licak/Artur Tuznik Quintet trafiła na wąską listę Best Albums of 2011 opiniotwórczego jazzwrap.blogspot.com. Album "Trouble Hunting" jest jego twórczym rozwinięciem.

Tomasz Licak - kompozytor i saksofonista jazzowy, urodzony w 1986 roku w Szczecinie. Od 2005 roku związany z Carl Nielsen Academy of Music w duńskim Odense. Regularnie współpracuje z wieloma duńskimi, polskimi oraz niemieckimi muzykami (są wśród nich Anders Mogensen, Simon Krebs, Rudi Mahall, Kasper Tom Christiansen, Richard Andersson, Grzegorz Grzyb, Marek Kądziela). Oprócz własnego trio, w skład którego wchodzą perkusista Rasmus Schmidt i kontrabasista Richard Andrsson, tworzy znany już na polskiej scenie jazzowej zespół KRAN oraz polsko-duński kwintet Tomasz Licak/Artur Tuźnik Quintet. Jest laureatem pierwszego miejsca konkursu „Bielskiej Zadymki Jazzowej 2010“ (uzyskanego z zespołem Outbreak Quartet) oraz nagrody indywidualnej „Krokus Jazz Festival“ w roku 2009 w Jeleniej Górze.

Regularnie koncertuje z różnymi formacjami, takimi jak chociażby: Horn Amok, Krebstet, czy Licht An!.

Ma na swoim koncie płyty: K.R.A.N. Kran, Last Call – The Outbreak Quartet, Quintet feat. Anders Mogensen.

1. Levigatis [05:11]
2. Unexpected Fruits [10:08]
3. Lightning [06:02]
4. Journey For Celery [08:47]
5. Enigma [03:05]
6. No Return [06:34]

 
Trasa koncertowa promująca album:
13.04 Darłowo - Bagatela
14.04 Gorzów Wlkp. - Jazz Club Pod Filarami
15.04 Kołobrzeg - Regionalne Centrum Kultury
16.04 Bydgoszcz - PRL (rynek starego miasta)
17.04 Warszawa - Pardon, To Tu
20.04 Wałbrzych - A'propos
21.04 Łódź - Bajkonur - Koncert + impreza z okazji premiery!!! g. 20.00 - Wstęp wolny


Tomasz Licak - tenor sax, klarnet
Sven Dam Meinild - alto sax, tenor sax
Tomasz Dąbrowski - trumpet, balkan horn
Adnan Zukanović - fender rhodes, klawisze, laptop*
Richard Andersson - bas
Kasper Tom Christiansen - perkusja

*w Łodzi na gitarze Marek Kądziela !!!


płyta do kupienia na multikutli.com

czwartek, 12 kwietnia 2012

Ballister [Dave Rempis / Fred Lonberg-Holm / Paal Nilssen-Love] "Mechanisms", Clean Feed 2012, CF245

Ballister [Dave Rempis / Fred Lonberg-Holm / Paal Nilssen-Love] "Mechanisms", Clean Feed 2012, CF245
Dave Rempis, Fred Lonberg-Holm oraz Paal Nilssen-Love powołali Balister przed kilku laty, a niniejsza płyta jest ich drugą realizacja. Sami opisują swój zespół jako "free-wheeling trio", nie precyzując jednak co miałoby to oznaczać. Może to być więc zwrócenie szczególnej uwagi na sam akt kreacji, osadzony owszem w jazzowej tradycji, ale równocześnie uwolniony od czysto stylistycznych ograniczeń.

Samo brzmienie zespołu jest potężne - motorem tego zespołu jest, a jakże, norweski perkusista, który pewnie zapędził by w kozi róg większość rockowych perkusistów, nadaje muzyce groove i moc, nasyca ją głęboką energią; Dave Rempis gra nieco inaczej niż w czasach Vandermark 5 - mniej u niego odwołań wprost do bebopu i hardbopu (chociaż w potoczystej zmienności jego frazy wciąż pobrzmiewa miłość do muzyki Charlie Parkera), więcej za to zgrzytów i harkotów rodem raczej z free improv-u. Jego gra jest jednak najbliższa jazzowej tradycji i wprowadza coś na kształt melodii. Lonberg-Holm ma nieco inne zadania - nie daje się o tu poznać od lirycznej strony, raczej odpowiada za drapieżną, chrapliwą stronę muzyki odwołując się do noise'u i sięgając po elektroniczne preparacje. Rzadko jednak buduje z nich dźwiękową ścianę - najczęściej jego frazy są pełne zawieszeń, porwane i zmienne.

Poszczególne utwory nie mają z góry ustalonej formy - mamy tu bowiem doczynienia z zupełnie nieskrępowaną improwizacją, zarejestrowaną w dodatku "na żywo", podczas koncertu w chicagowskim klubie Hideout. Nie przeszkadza to jednak cieszyć się muzyką zespołu - znakomite porozumie wewnątrz tria nie jest jednak przypadkiem. Wszyscy ci muzycy spotykali się razem w rozmaitych, często tworzonych ad hoc konstelacjach, ale i pracowali systematycznie razem współtworząc Territory Band Kena Vandermarka. I te wspólne doświadczenia świetnie tu słychać, chociaż muzyka nie staje się przez to ani trochę bardziej przewidywalna. Na szczęście - dzięki temu artyści zaskakują siebie i nas wciąż na nowo.
autor: Marcin Jachnik


Dave Rempis: alto, tenor & baritone saxophones
Fred Lonberg-Holm: cello, electronics
Paal Nilssen-Love: drums, percussion


1. Release Levers 19:47
2. Claplock 16:35
3. Roller 28:19



Ballister [Dave Rempis / Fred Lonberg-Holm / Paal Nilssen-Love], Pop's Packing


płyta do kupienia na multikutli.com

piątek, 6 kwietnia 2012

Joe McPhee / Ingebrigt Håker Flaten "Brooklyn DNA", Clean Feed 2012, CF244.


Joe McPhee / Ingebrigt Håker Flaten "Brooklyn DNA", Clean Feed 2012, CF244.
Najnowsza produkcja duetu Joe McPhee - Ingebrigt Håker Flaten to "płyta z tezą" - chociaż może nie jest to bardzo precyzyjne sformułowanie. Raczej należałoby powiedzieć "płyta na temat". A jest nim muzyka związana z Brooklynem, dzielnicą Nowego Yorku (tam powstała albo o tym miejscu opowiadająca); jak i ze społecznością mieszkających tam muzyków. Ale też z konkretnym czasem tego miejsca, z jego latami świetności. Dla Joe McPhee były to lata czterdzieste, pięćdziesiąte i sześćdziesiąte ubiegłego wieku, gdy właśnie tam powstawała historia jazzu.

Cześć utworów wzięła swoje tytuły od miejsc - najczęściej są to kluby gdzieś po Brooklynie rozsiane i dziś już nieistniejące (Putnam Central - gdzie grali Charlie Parker i Dizzy Gillespie, Blue Coronet - jeden z najdłużej działających klubów, grywał tam m.in. Miles Davis; 214 Martense - miejsca gdzie długi czas grywał Dewey Redman, CBJC - Central Brooklyn Jazz Consortium), "Crossing the Bridge" przywołuje Most Brooklyński, ale jest również odwołaniem do słynnej kompozycji Sonny'ego Rollinsa, no i wreszcie wieńczący płytę utwór "Here and Now" o którym sam McPhee napisał, iż jest próbą odpowiedzi na pytanie Dona Cherry'ego zawarte tytule jego słynnej płyty "Where Is Brooklyn?" z 1966 roku.

Jakie jest muzyczne DNA wg Joe McPhee i Håker Flatena? Liryczne i pełne pogodnej zadumy z jednej strony, ale także drapieżne, rozedrgane i twórcze z drugiej. Brzmienie saksofonu amerykańskiego muzyka i jego jest rozpoznawalne od pierwszej chwili. McPhee - dziś już ponad siedemdziesięcioletniego - od lat imponuje jako człowiek i artysta, ale niekoniecznie jako wirtuoz instrumentu. Potrafi właściwie zagrać wszystko, a jakby celowo podkreślał własne ograniczenia. Czasem grając na trąbce z całego arsenału dźwięków eksponuje tylko i wyłącznie szmery. W Nickelsdorfie rozpoczynając solowy koncert odłożył na bok saksofon i trąbkę, a zagrał na wuwuzeli, której możliwości są właściwie żadne. Jego saksofonowe szybkie frazy, grane jakby tylko na częściowym zadęciu czy też nie wybrzmiałe w pełni, jakby zbyt szybko przerwane dźwięki są bardzo charakterystyczne i niemożna z niczym ich pomylić. Ale jest w tym celowa metoda twórcza, akcentująca indywidualny język i przedkładająca własny styl nad wirtuozerską doskonałość. Taki McPhee jest i tutaj, od takiego brzmienia niesposób się oderwać i niesposób o nim zapomnieć. Bo Joe - tak jak podczas przywoływanego koncertu w małym kościele w austriackim miasteczku - zdaje się nasycać muzykę swoim duchem i żarem; wydobywa z instrumentu znacznie więcej niż tylko dźwięki. Jest w tym prawda płynąca z doświadczenia życia, a nie tylko intelektualna spekulacja.

Ingebrigt gra tutaj niemal wyłącznie palcami, a najważniejszy jest dla niego śpiewny swing. Jego instrument o głębokim brzmieniu płynie leciutko nawet gdy McPhee zostawia na boku swój liryzm i gra bardziej drapieżnym dźwiękiem. Ale że nie ma tych partii bardzo wiele na tej płycie, ich wspólne granie pozostaje w harmonii, a nie jest rozmową i nie opiera się na kontraście. Kontrabas jest dopełnieniem tej muzyki, chociaż w moim odczuciu jest to raczej płyta solowa Joe McPhee, nagrana tylko z jego akompaniamentem. Nie ma w tym winy Ingebrigta - to saksofonista i trębacz w jednej osobie jest tu narratorem i przewodnikiem, opowiada historię o której Håker Flaten - chociażby z racji wieku - nie ma bladego pojęcia. Myślę, że on sam świetnie zdawał sobie z tego sprawę - nie od dziś grywa on z tym legendarnym muzykiem (to już ponad dziesięć lat od kiedy wraz z Matsem Gustafssonem i Paalem Nilssem-Love'm zaprosili go na drugi album The Thing). Nie deprecjonuję przez to jego umiejętności i znaczenia, stwierdzam jedynie fakt. Także przez taką formułę płyta ta zyskuje w moich oczach.

A moje zdanie o niej, jakie jest? Cóż, zachwycony jestem tym nagraniem, uważam, że jest nadzwyczajne. Dawno nie słyszałem tak pięknego albumu, pogodnego i nostalgicznego jednocześnie. Akcentującego w muzyce brzmieniowe braki i przez to doskonalszego w formie, bo mówiącego o żywych ludziach. Podkreślającego niedoskonałości i przez to prawdziwszego, głębszego i mocniej do mnie przemawiającego.
autor: Wawrzyniec Mąkinia



Joe McPhee: pocket trumpet, soprano saxophone, alto saxophone
Ingebrigt Håker Flaten: double bass


1. Crossing the Bridge
2. Spirit Cry
3. Putnam Central
4. Blue Coronet
5. 214 Martense
6. CBJC
7. Enoragt Maeckt Haght
8. Here And Now


Joe McPhee / Ingebrigt Håker Flaten, The Stone, NYC, July 2011


płyta do kupienia na multikutli.com