środa, 29 lutego 2012

Baloni [Frantz Loriot / Joachim Badenhorst / Pascal Niggenkemper] "Fremdenzimmer", Clean Feed 2011, CF237

Baloni [Frantz Loriot / Joachim Badenhorst / Pascal Niggenkemper] "Fremdenzimmer", Clean Feed 2011, CF237
 
Baloni to trio młode trio, ale śmiem powiedzieć, że jeszcze o nim usłyszymy. Muzyka ich bowiem jest nad podziw dojrzałą, a zespół wypracował własną stylistyczną koncepcję, odległą od utartych ścieżek jazzowej awangardy.

Saksofonista i klarnecista Joachim Badenhorst to młody, lecz niezwykle aktywny belgijski muzyk mający za sobą współpracę z Chrisem Speedem, Thomasem Habererem (gra m.in. na cenionych płytach jakie ten ostatni zrealizował dla Clean Feedu i NoBusiness), Hanem Beninkiem (jest członkiem jego autorskiego trio); wchodzi również w skład nowego, dziewięcioosobowego składu prowadzonego przez Tony'ego Malby'ego ("Novela, Clean Feed 2011). Z kontrabasistą Pascalem Niggenkemperem spotykał się wcześniej już niejednokrotnie - w kwartecie Polylemma czy projektach Thomasa Haberera. Sam zresztą jest muzykiem niezwykle doświadczonym - nagrywał i koncertował u boku Louisa Sclavisa i Franka Gratkowskiego, Simona Nabatova i Geralda Cleavera, ale za swoich mistrzów najczęściej wskazuje klasycznych jazzowych kontrabasistów - Raya Browna, Nielsa-Henninga Orsteda Pedersena, czy mocniej osadzonych we free jazzie - Charlie Hadena i Williama Parkera.

Niggenkemper jest zresztą osobą spajającą trio w jeden organizm - tak muzycznie jak i osobowa. Ostatni bowiem muzyk - altowiolista Franz Loriot - współpracował z nim już bowiem wcześniej, w ramach projektu Speaking Tube. Jest to muzyk niezwykle doświadczony, mający za sobą bardzo wiele sesji nagraniowych z tuzami współczesnego jazzu i muzyki improwizowanej - Joëlle Léandre, David S.Ware, Anthonym Braxtonem, Denmanem Marroneyem, Danielem Carterem, Andreą Parkins, Barrem Phillipsem czy Jean-Luc'iem Capozzo.

Muzyka zespołu jest bardzo silnie osadzona w tradycji, ale nie-jazzowej. Improwizatorzy sięgają bowiem do tradycji komponowanej muzyki awangardowej dwudziestego wieku - do dokonań Scciarino, Scelsiego, Nono czy Berio, chociaż dwa pierwsze utwory mi osobiście przywodzą na myśl fascynacje amerykańskim minimalizmem spod znaku Mortona Feldmana. Starannie zbudowane struktury zupełnie nie przywodzą na myśl muzyki improwizowanej a brak jakichkolwiek odniesień do swingu zupełnie odrywa muzykę od jazzowych korzeni. Nie jest to, broń Boże, zarzut, ale próba opisanie koncepcji i stylistyki w jakiej trio się porusza. Zwartość formy i dbałość o jej zachowanie nasuwają mi myśl, że nie jest to swobodna improwizacja. Nie ma tu ani przez chwilkę "szukania się", z którym często w takich projektach mamy doczynienia. Jest to niewątpliwy atut tej płyty, ale też świadczy o tym, że jej koncepcja i kształt narodziły się raczej w toku długotrwałych dyskusji, niż w jednorazowym muzycznym spotkaniu. I dobrze, bo powstała muzyka niebywała, pełna kolorów, szmerów i zwrotów, a jednocześnie spójna i konsekwentna w narracji. Polecam gorąco!
autor: Marek Zając



Frantz Loriot: viola 
Joachim Badenhorst: clarinet
Pascal Niggenkemper: bass




1. Lokomotive 5:57
2. La Marche Sifflante 0:40
3. Searching 8:10
4. Torsado 3:23
5. Wanna Dance? 1:00
6. 4 Am 4:40
7. 27'10 Sous Les Neons 5:03
8. Wet Wood 3:21
9. Het Kruipt In Je Oren 5:03
10. Fremdenzimmer 5:35
11. Wild Dogs 4:46



Baloni [Joachim Badenhorst, Frantz Loriot, Pascal Niggenkemper]
Opatuur, De Centrale, Gent, BE, 20/11/2011


płyta do kupienia na multikutli.com

poniedziałek, 27 lutego 2012

Ken Vandermark "Mark In The Water", NotTwo 2011, MW8792


Ken Vandermark "Mark In The Water", NotTwo 2011, MW8792

Druga, solowa płyta Kena Vandermarka, to tym razem nagranie koncertowe - zarejestrowane w końcu listopada 2010 roku w krakowskiej Alchemii. O ile pierwsza, zarejestrowana w studio (a częściowo i w domu Vandermarka) płyta "Furniture Music" robiła wrażenie trochę kolażu, a trochę szkicu, to materiał zebrany na "Mark in the Water" jest bardzo jednorodny. Cóż być może zadecydowała jedność miejsca i czasu, ale nie bez znaczenia jest i to, że obcujemy tutaj wyłącznie z improwizacji (chociaż w toku koncertu sięgał on po tematy Aylera i McPhee). 

Na pierwszym albumie bowiem obok kompozycji ("Would A Pround Man Rather Break than Bend" czy "(brüllt)") znalazły się także improwizacje dedykowane wielkim instrumentalistom ("Resistance" oraz "Horizontal Weight"); to tutaj mamy doczynienia tylko z magią chwili i inwencją muzyka. I chociaż Vandermark nie odchodzi od swych muzycznych korzeni, nie stara się jednak imitować brzmienia swoich mistrzów - a tak było na poprzednim albumie gdzie momentami brzmiał jak Evan Parker, a kiedy indziej jak Peter Brötzmann. Tutaj jest tylko sobą, nawet gdy tym wielkim mistrzom dedykuje swoje improwizacje. Chicagowski muzyk starannie unika tutaj melodyki, ale muzyka ta nie ma także charakteru eksperymentalnego. Jest raczej swobodnym potokiem dźwięku wydobywanego z instrumentarium (klarnetu oraz tenorowego saksofonu) w bardzo klasyczny sposób (sonorystyki za wiele tu niema). 

I chociaż trudno momentami zachować skupienie i śledzić tok narracji chicagowskiego instrumentalisty polecam tę płytę bardzo. Ukazuje ona bowiem punkt, w którym muzyk obecnie się znajduje - chętniej sięgając po improwizacje niż komponowane tematy (prawdę mówiąc, od czasu "Beat Reader" Vandermark 5 nie pojawiło się nic istotnie nowego w jego kompozycjach, no może poza Resonance'm). A że potrafi operować muzyczną formą i pamiętać o strukturze swojej muzyki, powracać można do tej płyty wielokroć i odkrywać kolejne jej dna.
autor: Marek Zając

Ken Vandermark: bass clarinet, tenor sax, Bb clarinet


1. Lead Bird (for Peter Brötzmann)
2. Dekooning (portrait of Coleman Hawkins)
3. Steam Giraffe (portrait of Evan Parker)
4. Personal Tide (portrait of Anthony Braxton)
5. White Lemon (for Jimmy Giuffre)
6. The Pride Of Time (for Fred McDowell)
7. Burning Air (for John Carter)
8. Future Perfect (for Eric Dolphy)
9. Soul In The Sound (for Steve Lacy)
10. Looking Back (for Joe McPhee)



Ken Vandermark
Nasjonal Jazzscene / Victoria Karl Johans Gt 35, Oslo


płyta do kupienia na multikutli.com

czwartek, 16 lutego 2012

Jakob Bro / Lee Konitz / Bill Frisell / Thomas Morgan "Time", Loveland Records 2011, LLR013


Jakob Bro / Lee Konitz / Bill Frisell / Thomas Morgan "Time", Loveland Records 2011, LLR013
Gdy pod koniec 2009 roku wpadła mi w ręce płyta "Balladeering" Jakoba Bro nagrana z amerykańskimi gigantami: Frisellem, Konitzem, Motianem i młodszym od nich Benem Streetem wpadłem w zachwyt. Płyta trafiła do mojej top dziesiątki jazzowych nagrań 2009.
Polska publiczność zna Jakoba Bro głównie za sprawą współpracy z Tomaszem Stańko, który zaprosił go do swojego zespołu, z którym wydał płytę 'Dark Eyes'. Przy całej naszej polskocentryczności trzeba jednak wiedzieć, że to jedynie pobocze muzycznej aktywności Bro. Od lat muzyk ten bawiąc się bluesem, jazzem i rockiem, imitując style różnych twórców, doszedł do własnej tożsamości artystycznej i rozwinął swój w pełni autonomiczny język muzyczny.
"Balladeering" chwalono za subtelnie melancholijny nastrój, wyśmienitą pracę instrumentalistów i szczerość przesłania, nieskażoną sentymentalnymi uproszczeniami. Najnowsza płyta "Time" jest jej twórczą kontynuacją. Artyści ci stworzyli uniwersalny język muzyczny, dawno już nie powstawała muzyka tak zniewalająca. Nagrana w nowojorskim Avatar Studio, w pomniejszonym o perkusję składzie, Bena Streeta na kontrabasie zastąpił ponadto Thomas Morgan, w jeszcze większym stopniu skupiona jest na uzyskaniu tej wyjątkowej atmosfery, subtelnej, poetyckiej, pełnej słodyczy, choć nie przesłodzonej. Rzecz w unikalnym, oszczędnym w środkach stylu Bro, Konitza i Frisella. Rzecz też w atmosferze, jaka panowała podczas nagrania obu płyt, możemy jej doświadczyć oglądając film dołączony do limitowanej winylowej edycji "Balladeering" jak też fotografie reprodukowane w książeczce do płyty "Time".
Jeśli kogoś uwiera pustka i nijakość dzisiejszej muzyki głównego nurtu, koniecznie powinien sięgnąć po ten album, jeden z najlepszych tegorocznych jaki słyszałem.
autor: Tomasz Konwent


Jakob Bro: guitar
Bill Frisell: guitar
Lee Konitz: alto saxophone
Thomas Morgan: bass


1. Nat
2. Cirkler
3. A Simple Premise
4. Swimmer
5. Northern Blues
6. Fiordlands
7. Yellow
8. Smaa Dyr
1. Nat
2. Cirkler
3. A Simple Premise
4. Swimmer
5. Northern Blues
6. Fiordlands
7. Yellow
8. Smaa Dyr


sesja w studiu Avatar - w trakcie nagrania pierwszej płyty zespołu Jakoba Bro "Balladering"


płyta do kupienia na multikutli.com

środa, 15 lutego 2012

Admiral Awesome feat. Fredrik Ljungkvist [Thomas Sejthen / Christian Windfeld / Jacob Danielsen / Fredrik Ljungkvist] "Kapow jazz!", Gateway Music 2011, AA012011


Admiral Awesome feat. Fredrik Ljungkvist [Thomas Sejthen / Christian Windfeld / Jacob Danielsen / Fredrik Ljungkvist] "Kapow jazz!", Gateway Music 2011, AA012011

W pierwszej chwili, gdy usłyszałem równiutko brzmiące, energetyczne unisona otwierającej płytę kompozycji "LSB Vals", pomyślałem - to jakieś nowe Vandermark 5! Okazało się, że jednak nie, chociaż inspirację dorobkiem twórczym chicagowskiego muzyka trudno tu ukryć. Vandermark zresztą oraz grający tu Frederik Ljungkvist mają dosyć podobną wizję własnej muzyki, obaj także współpracowali ze sobą wielokrotnie - czy to w ramach Territory Band czy też podczas wspólnych koncertów (a i nagrań) skandynawskiego Atomica i najsłynniejszego zespołu chicagowskiego saksofonisty. Gruntowną znajomość jazzowej tradycji oraz fascynację muzyką lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku, łączą ze współczesnymi technikami kompozytorskimi, wzbogaconymi dorobkiem zgoła innych gatunków - rocka, klasycznej, dwudziestowiecznej awangardy, free improv czy amerykańskiego minimalizmu. Dorobek - zwłaszcza nagraniowy - Frederika Ljungvista - zdaje się być jednak silniej osadzony w jazzie - rzadziej udziela się w pełni improwizowanych projektach, nie flirtuje ze współczesną sceną noise'u czy soulu i funku.

Ljungkvist wszelako nie dominuje jednak tego projektu - jest współliderem kwartetu, a nie jego twórcą. Partnerem w tym jest duński saksofonista Jacob Danielsen. Znany choćby w zespołu Järv muzyk, tym razem daje się poznać jako ukształtowana muzyczna osobowość i znakomity kompozytor. W swoich utworach słabiej niż Ljungkvist akcentuje fascynacje sceną "młodego - niegdyś - Chicago", z jego motoryką i chwytliwymi, niemal rockowymi riffami, a mocniej obecna jest w nich jazzowa tradycja europejska (pobrzmiewają dalekie wprawdzie echa skandynawskiego jazzu spod znaku ECM-u, zupełnie nieobecne z grze Ljungkvista - ten jawi się raczej kontynuator szkoły Rosengrena i Gullina). Jest przez to wybornym kontrapunktem dla poczynań szwedzkiego instrumentalisty, chociaż grają obaj na tenorowych i barytonowych saksofonach. Znakomicie się przez to uzupełniają, a ich solówki mają odmienny zupełnie charakter. Korci aż, by ponownie przywołać podobieństwo do V5, gdzie podobnie Dave Rempis różni się od lidera projektu, ale też tak są konstruowane najlepsze zespoły - muzycy mają się uzupełniać, a nie pochodzić "z jednej sztancy".

W odróżnieniu od V5 czy - dlaczego nie - Atomica (chociaż tu brzmieniowych podobieństw zdecydowanie mniej), mamy tu do czynienia z kwartetem bez instrumentu harmonicznego. W V5 pierwotnie rolę tę mogła pełnić gitara Jeba Bishopa, a w ostatnim składzie nieco imitowała wiolonczela Lonberg-Holma, a w Atomicu - fortepian Havarda Wiika. Skład tu prezentowany znacznie łatwiej jest więc "rozpędzić", ale muzyka przybiera przez to bardziej uproszczoną formę. Harmonię budują współbrzmienia instrumentów dętych, a sekcją raczej pełni rolę stricte rytmiczną. Kompozycje Ljungkvista - nieco na wzór chicagowskich muzyków - wydają się bardziej pokomplikowane formalnie i - chyba - dają szersze możliwości interpretacji. Wyraźnie są one podzielone na bloki, które można zamieniać, łączyć, przestawiać. Kompozycje Danielsena zachowują prostszy, bardziej linearny, ale jednocześnie i otwarty, charakter. Nie ma tu wyraźnych segmentów, a narracja jest bardziej konsekwentnie prowadzona.

Muzyka zawarta na krążku została zarejestrowana podczas dwóch koncertów oraz krótkiego spotkania w studio (dwa utwory). Nie wiem czy jest to podobnie jak V5 "working band", natomiast muzyka - i wyraźnie to słychać - jest bardzo przepracowana. Zespół działa jak znakomicie naoliwiony mechanizm, co słychać od pierwszej nuty, zwłaszcza w kompozycjach Ljungvista, które wymagają znakomitego zgrania i wchodzenia "w tempo". Każdy z muzyków wie, jaką rolę ma pełnić i wywiązują się z tego bez zarzutu. Każdy z nich także potrafi świetnie budować napięcie w partiach solowych, jak i duetach które często wyłaniają się w toku kompozycji, a drapieżne czasami tony saksofonów przywodzą na myśl czysto freejazzowe formacje - chociaż ta muzyka zdecydowanie przynależy do głównego nurtu jazzu. Świadomego przemian, dorobku i bogactwa współczesności, jak i różnorodności odległej nawet tradycji.

Czy jednak ta muzyka jest kalką V5, a różnicę zawdzięczamy tylko zubożeniu składu? Nie, Admiral Awesome to zespół mówiący własnym językiem i grający własną, świeżą i pełną lekkości muzykę (czasami jednak czerpiący z podobnych źródeł co amerykański muzycy), świadomy korzeni jazzu oraz tego co się dzieje w jego obszarze w dniu dzisiejszym. A że formuła jest równie dobracowana i doskonała jak za najlepszych lat kwintetu Kena Vandermarka - dziś już historii i elementu jazzowej tradycji? Cóż, z tego to chyba trzeba się tylko cieszyć.
autor: Wawrzyniec Mąkinia


Thomas Sejthen: bass
Christian Windfeld: drums
Jacob Danielsen: tenor saxophone, baritone saxophone
Fredrik Ljungkvist: tenor saxophone, baritone saxophone, clarinet


1. LSB Vals
2. Onslow
3. Sent Paa Kvallen
4. Stockholm Wilderness
5. Borje
6. Different Directions
7. Fredriks Andra Horna
8. Toy
9. Piratsangen


Admiral Awesome feat. Fredrik Ljungquist
performs at Musikcaféen Aarhus, Denmark


płyta do kupienia na multikutli.com

sobota, 11 lutego 2012

Pascal Niggenkemper / Simon Nabatov / Gerald Cleaver "Upcoming Hurricane", NoBusiness 2011, NBCD34.

Pascal Niggenkemper / Simon Nabatov / Gerald Cleaver "Upcoming Hurricane", NoBusiness 2011, NBCD34.
 Pascal Niggenkemper to amerykański muzyk (kontrabasista), kompozytor i improwizator o francusko-niemieckich korzeniach. Na swoją najnowszą płytę zaprosił muzyków znakomitych i świetnie w Polsce - Simon Nabatov to pianista chętnie poszukujący inspiracji we współczesnej literaturze, tworzący jazz-konceptualne albumy inspirowane poezją Brodskiego czy "Mistrzem i Małgorzatą" Bułhakowa, znany u nas dzięki współpracy z braćmi Olesiami. Gerald Cleaver to perkusista, członek zespołów Davida S.Ware'a i Matthew Shippa, ale pojawiający się także na płytach Roscoe Mitchella, Wadady Leo Smitha, Gebharda Ullmanna czy Charlesa Gayle'a.
Jako instrumentalista Niggenkemper odwołuje się mocno do dorobku wielkich poprzedników - klasycznych Raya Browna, Nielsa-Henninga Orsteda Pedersena, jak i freejazzowych - Charlie Hadena, Williama Parkera czy Barre Philipsa, ale tworzona przez niego muzyka wpisuje się w znacznie szerszy kontekst. Pobrzmiewają w niej echa doświadczeń Ornette'a Colemana, zespołów Sun Ra ( tych nagrań, na których bardzo silnie akcentuje improwizacyjny charakter własnej muzyki), Alberta Aylera, Paula Bleya i Cecila Taylora. Spośród europejskiej tradycji awangardowej - bardzo wyraźnie tu obecnej - wymienić należy Louisa Sclavisa i Franka Gratkowskiego - na tego ostatniego jako mistrza i inspirację powołuje się sam Niggenkemper, grający z nim zresztą w septecie Vision7.
Muzyka tria to potok dźwięków, gdzie każda myśl jest natychmiast zamieniana w działanie i dźwięk, który dla partnerów jest wezwanie do reakcji i odpowiedzi. Jak w fizyce - każda akcja powołuje reakcję, a ta z kolei wpisuje się w rwący strumień muzyki. Nie ma tu chwilki przestoju, a partnerzy rozumieją się intuicyjnie odnajdując harmonie i radość w nieprzerwanych i zmiennych pasażach, odsłaniając kolejne wcielenia zespołu - jako trzy odmienne duety lub jako całość (trio). Niewiele jest tu partii solowych - najważniejsza jest bowiem interakcja i inspiracja odnajdywana w poczynaniach partnera. Świetne granie!
autor: Józef Kowalkowski

Pascal Niggenkemper: double bass
Simon Nabatov: piano
Gerald Cleaver: drums


1. Pusteblume 4:38
2. Upcoming hurricane 11:44
3. Arbol de piedra 5:53
4. Aeolus 5:14
5. Fighting the mill 11:10
6. Rahonavis 4:56
7. Mongolfiere 7:49



Pascal Niggenkemper w trio, ale wz zupełnie innymi muzykami


płyta do kupienia na multikutli.com

piątek, 3 lutego 2012

Dennis Gonzalez / Joao Paulo "So Soft Yet", Clean Feed 2011, CF243


Dennis Gonzalez / Joao Paulo "So Soft Yet", Clean Feed 2011, CF243
Dla tych, którzy nie słyszeli pierwszej płyty obu panów "ScapeGrace" z 2009 roku warto wiedzieć, że przy okazji jej nagrania spotkali się po raz pierwszy. Portugalczyk Joao Paulo Esteves da Silva i Teksańczyk z Dallas Dennis Gonzalez, bo o nich mowa nie mieli do jej nagrania okazji się spotkać. Widać spotkanie było dla nich inspirujące, skoro zdecydowali się nagrać materiał na kolejną płytę.

Znając obie płyty, tę pierwszą i najnowszą śpieszę donieść, że była to dobra decyzja. I to dobra z wielu powodów.
Po pierwsze, dlatego, że mamy do czynienia z ewolucją, panowie są wielkimi erudytami jazzowymi, czego dowodem chociażby ich dokonania płytowe (wspaniałe płyty Gonzaleza dla wytwórni Silkheart czy płyty Joao Paulo dla Clean Feed). Nie zasypują gruszek w popiele, choć Paolo znany był dotąd, jako akustyczny pianista na nowej płycie często zamiast na klasycznym pudle słyszymy go na elektrycznym instrumencie, czasami na akordeonie. Choć jego pianistyka, chwilami nieco monumentalna w charakterze nadal brzmi interesująco by nie powiedzieć wyjątkowo, dzięki wprowadzeniu innego instrumentu nabiera nowego oblicza. Do tego dźwięk akordeonu, nadający tej muzyce jakiś nieokreślony smutek.

Po drugie inny pomysł na strukturę muzyki. O ile pierwsza płyta "ScapeGrace" była zapisem chwili, wspaniałego spotkania muzyków intuicyjnie podążających za sobą, wchodzących w improwizowaną interakcję, o tyle najnowsza to już praca na specjalnie na tę okazję przygotowanej partyturze. Stąd kompozycje pełnią tutaj większe znaczenie, są bardziej przemyślane, niewątpliwie dodają płycie nową wartość.

Po trzecie w końcu, dla obu muzyków to skład raczej niecodzienny, Dennis Gonzalez dla instrumentów harmonicznych w swoich składach nie widzi miejsca, Joao Paulo Esteves da Silva z kolei to raczej pianista solowy lub triowy. Słychać, że ich niebywała wyobraźnia muzyczna uruchamia nowe procesy, wychodzą poza dotychczasowe schematy.
Przywołam tylko kilka utworów, aby pokazać wielobarwność materiału, który jest splotem niezliczonych barw i emocji:
"El Destierro" z pianistyką przywodzącą na myśl dzieła fortepianowe Ligetiego, z grającym długim dźwiękiem Gonzalezem głęboko zapada w pamięć. Powoli, konsekwentnie budowane napięcie ani na chwilę się nie rozmywa.
"Sleeping Thunder" z umiejętnie wprowadzonym preparowanym fortepianem w pierwszej części i ujmującą pętlą melodyczną, fantastycznie modulowaną w drugiej części. Do tego oczywiście drugi głos Gonzaleza, grającego bardzo powściągliwie.
"Burning Brain", w którym na fundamencie fortepianowych akordów i pasaży Joao Paulo Dennis Gonzales daje kolejny przykład nieograniczonej wyobraźni muzyka zrośniętego ze swoim instrumentem, którego limitują jedynie własne ograniczenia.
Najbardziej radosny w stawce "Sobre Mi Mi Koracon Doloryozo" to stary dobry blues, Gonzalez korzysta tutaj z całego arsenału swoich możliwości instrumentalnych, Joao Paolo przypomina tutaj samego Keitha Jarretta w zamykającym koncertową płytę "Paris Concert" bluesie.

Ta płyta nie wywraca naszego wyobrażenia współczesnego jazzu, pokazuje jednak obu muzyków w bardzo interesującym punkcie ich kariery, trudno z nią się rozstać.
autor: Krzysztof Szamot

Dennis González
: trumpet
Joao Paulo: piano


1. Como a Noite
2. Broken Harp
3. Deathless
4. Thirst
5. Taking Root
6. El Destierro
7. Sleeping Thunder
8. Burning Brain
9. Yielding to Song
10. Sobre Mi Mi Koracon Doloryozo
11. Augurio



Dennis Gonzalez / Joao Paulo


płyta do kupienia na multikutli.com

środa, 1 lutego 2012

LAMA [Gonçalo Almeida / Greg Smith / Susana Santos Silva] "Oneiros", Clean Feed 2011, CF240




Oneiros z greckiego to sen lub marzenie senne. Czy zamiarem muzyków było faktycznie odwołanie się do doświadczenia snu?, tego nie wiem, lecz to mieszanie wątków, częsta zmiana funkcji poszczególnych instrumentów, które naruszają zasady budowy utworu jazzowego mają znamiona sennej mary.
Oczywiście nie jest to celem samym w sobie tak jak w bardzo wielu jazzo-podobnych produktach spod znaku Nilsa Pettera Molvaera czy jemu podobnych. Nie chodzi także o jałowe eksperymenty w stylu literackiego surrealizmu z pocz. XX wieku. Mamy tu raczej do czynienia z przenikającymi się światami równoległymi, w których świadomość to struktura akustycznego jazzu, podświadomość to elektronika i nieświadomość to wszystko to, co odpowiedzialne jest za podważenie fundamentów obu poprzednich światów.
Słucham tej płyty już nie wiem po raz który i cały czas odkrywam nowe elementy, ciekawie wykorzystana elektronika (od ambientu po psychodelię) to bezsprzeczny atut nagrania, grająca na trąbce Susana Santos Silva przetwarza jej dźwięk w czasie rzeczywistym, kontrabasista kilkukrotnie korzysta z pedal box, uzyskując nieoczekiwany efekt, w ogóle kilka razy łapię się na tym, że szukam w opisie innych instrumentów, niż te, które zostały w nim wymienione. Do tego bliżej nieokreślone mikrodźwięki, trzaski i drobne zakłócenia generowane z laptopa dodają jej niesamowitości.
Część kompozycji, te autorstwa Gonçalo Almeidy, który wydaje się być liderem tria to zapętlone melodie grane na kontrabasie, z nałożonymi na nie improwizacjami dwójki pozostałych instrumentalistów (np. "Melodia Minuscula" czy "The Chimpanzee Who Told Man How To Cry"). Almeida gra na kontrabasie z wielką świadomością celu, jak trzeba, delikatnie muska struny, innym razem gra soczystym, głębokim dźwiękiem.
Przyznam uczciwie, że jak dotąd nie spotkałem się z żadnym z muzyków tria LAMA, choć na stronie wytwórni przeczytałem, że Susana Santos Silva ma za sobą współpracę z Lee Konitz'em, Carlą Bley, Johnem Hollenbeck'iem, Kurtem Rosenwinkel'em, Markiem Turner'em, Chrisem Cheek'em czy Joshua Redman'em a kanadyjski perkusista Greg Smith nagrywał i koncertował m.in. z Davidem Binney'em.
Nie mamy zatem do czynienia z żółtodziobami, słychać to w każdym dźwięku, Susana Santos Silva umiejętnie stosuje całą gamę technik, Greg Smith okazuje się bardzo wszechstronnym drummerem, równie swobodnie czuje się w połamanych rytmicznie kompozycjach, co motorycznych, transowych jak w "My Fucking Thesis" autorstwa Susany Santos Silva czy "The Chimpanzee Who Told Man How To Cry" Almeidy.
Całość kończy się mrożącym krew w żyłach przestrzenny "Tarantino", tutaj jest groźnie by nie powiedzieć apokaliptycznie, space jazz XXI wieku.
Po lekturze płyty chciałoby się rozstrzygnąć dylemat "Czy świat jest labiryntem, teatrem, czy snem?" Na korzyść tego ostatniego, jednak wstrzymam się jeszcze trochę, może niebawem LAMA trio nagra płytę pod tytułem "Labirynt"?
autor: Andrzej Fikus


Gonçalo Almeida: double bass 
Greg Smith: drums
Susana Santos Silva: trumpet


1. Alguidar
2. Oneiros
3. Overture For Penguins
4. Dr. No
5. Melodia Minuscula
6. My Fucking Thesis
7. The Chimpanzee Who Told Man How To Cry
8. Tarantino



LAMA [Gonçalo Almeida / Greg Smith / Susana Santos Silva]
The Chimp who taught men how to cry


płyta do kupienia na multikutli.com