Wojtek Traczyk "Free Solo", Multikutlti Project, MPI021 |
Kontrabas w muzyce jazzowej dosyć późno wysunął się na pierwszy plan i nie ma w histori gatunku znowu tak wiele płyt gdzie pojawia się on solo. Sytuacja zmieniła w latach siedemdziesiątych gdy coraz śmielej powstawały solowe nagrania dokumentujące indywidualne improwizacje muzyków. Ci, którzy mierzyli się z solowymi nagraniami na tym instrumencie należeli zwykle do grona najwybitniejszych - nie tylko wirtuozów kontrabasu, ale także kreatywnych liderów własnych projektów. Ron Carter, Dave Holland, Peter Kowald, Mark Dresser, Barry Guy, Kent Kessler, Alan Silva, z młodszych - Clayton Thomas, a w Polsce m.in Marcin Oleś to osoby znane każdemu, kto z improwizowanym jazzem chociaż pobieżnie się zapoznał.
Solowe płyty z muzyką improwizowaną to nie jest prosty materiał muzyczny - nie słucha się tego łatwo i przyjemnie. Ale też dla większości twórców nie jest to celem i najważniejszym elementem takiej formuły. Ponieważ przy solowych projektach mają oni możliwość pełnej kontroli dźwiękowego przekazu - najczęściej najważniejsza jest szczerość. W przypadku kontrabasu, przy dosyć ograniczonym spektrum dźwięku jaki można wydobyć z instrumentu - polegać musimy na kreatywności wykonawcy - możliwości jego preparacji są tu wszak niemałe. Jednak kreatywność to przy solowym graniu nie wszystko - liczy się dyscyplina, skupienie, umiejętność prowadzenia narracji - kreatywność i wirtuozeria wszystkiego nie zastąpi. Równie ważna jest szczerość i prawda. Tym imponuje choćby Peter Brötzmann, którego solowa muzyka - przy dosyć ograniczonych walorach wirtuozerskich - powala nie tylko energią i potęgą brzmienia, ale i szczerością przekazu.
Muzyka, z którą mamy do czynienia ma najnowszym albumie na kontrabas solo nie jest prosta, chociaż jej twórca, Wojciech Traczyk dał się już poznać polskiej publiczności jako znakomity kompozytor, twórca choćby najpiękniejszych i najgłębiej zapadających w pamięć tematów na płytach tria The Light. Jego autorstwa jest choćby zamykający płytę "Afekty" utwór "Shangri La" z charakterystycznym motywem od którego wprost nie sposób się uwolnić. Tutaj jednak pokazuje się nam z odmiennej strony - penetruje inne, niemelodyczne rejony improwizacji, czasami preparując instrument, czasami grając głębokim, czystym dźwiękiem. Słychać w jego muzyce rozmaite wpływy i korzenie - jazzowy puls przechodzi w trzecionurtowe poszukiwania, by za chwilkę zabrzmieć niczym któraś z kompozycji Schnittkego; pobrzmiewające w głębi echa folkloru Wschodu i Południa mieszają się z akademickimi wpływami dwudziestowiecznej awangardy. Pokazuje to nie tylko elokwencję twórcy płyty, ale także jego wszechstronność i umiejętność adaptacji rozmaitych tradycji w osobistym brzmieniu jego muzyki. Pomiędzy tymi obliczami - tym melodycznym i tym nie - i różnymi inspiracjami, jest jednak także dużą zbieżność. Muzyka nie nabiera drapieżności - nawet gdy instrument w jego dłoniach skowyczy i wyje, zawsze w jego brzmieniu jest jasność i ciepło; ani śladu histerii, mimo że bolesna tęsknota nie jest mu obca.
Płyta Wojtka - jak sam wspomina - przynosi najpełniejsze świadectwo tego kim on jest - nie tylko zresztą jako muzyk, chociaż przede wszystkim. Solowy puls kontrabasu - jak sam przyznaje - towarzyszy mu bowiem każdego dnia i w różnych momentach życia, a osobiste doświadczenia wpływają na muzykę i kondycję twórczą artysty. Praca nad indywidualnym brzmieniem i własną muzyką jest więc pracą "nad sobą" w szerszym, ludzkim wymiarze.
Cóż, prezentujemy płytę w naszym odczuciu wybitną, chociaż niełatwą, będącą odwołaniem do różnych tradycji i doświadczeń, ale i jednorodną, konsekwentną i zwartą w narracji oraz przekazie. Autor ułożył muzykę na kształt mszy - muzycznego misterium, której poszczególne części mają pełną, ale i czytelną muzyczną formę. W naszym odczuciu to nowa jakość - nie na krajowej scenie - bo nie takie jest miejsce fascynującej głębią muzyki Wojtka - ale w polskiej solowej improwizacji.
Solowe płyty z muzyką improwizowaną to nie jest prosty materiał muzyczny - nie słucha się tego łatwo i przyjemnie. Ale też dla większości twórców nie jest to celem i najważniejszym elementem takiej formuły. Ponieważ przy solowych projektach mają oni możliwość pełnej kontroli dźwiękowego przekazu - najczęściej najważniejsza jest szczerość. W przypadku kontrabasu, przy dosyć ograniczonym spektrum dźwięku jaki można wydobyć z instrumentu - polegać musimy na kreatywności wykonawcy - możliwości jego preparacji są tu wszak niemałe. Jednak kreatywność to przy solowym graniu nie wszystko - liczy się dyscyplina, skupienie, umiejętność prowadzenia narracji - kreatywność i wirtuozeria wszystkiego nie zastąpi. Równie ważna jest szczerość i prawda. Tym imponuje choćby Peter Brötzmann, którego solowa muzyka - przy dosyć ograniczonych walorach wirtuozerskich - powala nie tylko energią i potęgą brzmienia, ale i szczerością przekazu.
Muzyka, z którą mamy do czynienia ma najnowszym albumie na kontrabas solo nie jest prosta, chociaż jej twórca, Wojciech Traczyk dał się już poznać polskiej publiczności jako znakomity kompozytor, twórca choćby najpiękniejszych i najgłębiej zapadających w pamięć tematów na płytach tria The Light. Jego autorstwa jest choćby zamykający płytę "Afekty" utwór "Shangri La" z charakterystycznym motywem od którego wprost nie sposób się uwolnić. Tutaj jednak pokazuje się nam z odmiennej strony - penetruje inne, niemelodyczne rejony improwizacji, czasami preparując instrument, czasami grając głębokim, czystym dźwiękiem. Słychać w jego muzyce rozmaite wpływy i korzenie - jazzowy puls przechodzi w trzecionurtowe poszukiwania, by za chwilkę zabrzmieć niczym któraś z kompozycji Schnittkego; pobrzmiewające w głębi echa folkloru Wschodu i Południa mieszają się z akademickimi wpływami dwudziestowiecznej awangardy. Pokazuje to nie tylko elokwencję twórcy płyty, ale także jego wszechstronność i umiejętność adaptacji rozmaitych tradycji w osobistym brzmieniu jego muzyki. Pomiędzy tymi obliczami - tym melodycznym i tym nie - i różnymi inspiracjami, jest jednak także dużą zbieżność. Muzyka nie nabiera drapieżności - nawet gdy instrument w jego dłoniach skowyczy i wyje, zawsze w jego brzmieniu jest jasność i ciepło; ani śladu histerii, mimo że bolesna tęsknota nie jest mu obca.
Płyta Wojtka - jak sam wspomina - przynosi najpełniejsze świadectwo tego kim on jest - nie tylko zresztą jako muzyk, chociaż przede wszystkim. Solowy puls kontrabasu - jak sam przyznaje - towarzyszy mu bowiem każdego dnia i w różnych momentach życia, a osobiste doświadczenia wpływają na muzykę i kondycję twórczą artysty. Praca nad indywidualnym brzmieniem i własną muzyką jest więc pracą "nad sobą" w szerszym, ludzkim wymiarze.
Cóż, prezentujemy płytę w naszym odczuciu wybitną, chociaż niełatwą, będącą odwołaniem do różnych tradycji i doświadczeń, ale i jednorodną, konsekwentną i zwartą w narracji oraz przekazie. Autor ułożył muzykę na kształt mszy - muzycznego misterium, której poszczególne części mają pełną, ale i czytelną muzyczną formę. W naszym odczuciu to nowa jakość - nie na krajowej scenie - bo nie takie jest miejsce fascynującej głębią muzyki Wojtka - ale w polskiej solowej improwizacji.
Wojtek Traczyk: double bass
1. Examen Concientiae
2. Kyrie
3. Gloria
4. Sanctus
5. Benedictus
6. Agnus Dei
7. Communio
płyta do kupienia na multikutli.com
Piękny tekst. Jestem bardzo ciekawa płyty:)
OdpowiedzUsuń