wtorek, 2 czerwca 2015

Universal Indians / Joe McPhee "Skullduggery" Clean Feed 2015, CF328

Universal Indians / Joe McPhee "Skullduggery" Clean Feed 2015, CF328
John Dikeman, Jon Rune Strom oraz Tollef Ostvang postanowili nazwać swoje trio Universal Indians od tytułu jednej z kompozycji Alberta Aylera. I słuchając ich najnowszej płyty nagranej wraz z Joe McPhee nie mogę oprzeć się wrażeniu jak trafna była to decyzja.

Sami tłumaczą, że sięgnęli po tę nazwę ze względu na jej podwójną symbolikę - chcieli pokazać w czytelny sposób korzenie swojej muzyki, swoje własne inspiracje świadome odwołania - czerpią bowiem z muzyki Johna Coltrane'a, Ornette'a Colemana, Cecila Taylora i, rzecz jasna, samego Aylera. Drugi symbol to odwołanie się w muzyce free jazzzowej, nie komponowanej, lecz w pełni improwizowanej, do pewnej rytualności, która była udziałem z jednej strony muzyków formatu Coltrane'a i Aylera, a której odnowicielami w końcu dwudziestego wieku są choćby McPhee czy Peter Brotzmann. Universal Indians to wszak uniwersalizm, ale i dzikość, pierwotność, brud i chropowatość niewygładzona cywilizacją. I tacy właśnie są w swojej muzyce Holender i dwaj Norwegowie wsparci jeszcze legendą amerykańskiej sceny.

Zaczyna się od powolnego intro, z głosami i recytacją gdzieś poprzez instrumenty. Dużo tu szmerów, brudu i nim rozlegną się pierwsze klasycznie zagrane dźwięki jesteśmy juz gdzieś w środku pradawnego rytuału. To właśnie nadaje mistyczny, podniosły, metafizyczny charakter temu przedsięwzięciu, które z braku lepszego określenia nazywamy koncertem. Teraz rolę wprowadzenia przejmują bębny, a po chwili dołącza się i kontrabas jękliwie prowadzony smyczkiem. Zaraz też Dikeman podejmuje na saksofonie frazę basu z tą samą, smyczkową jękliwością. To tylko wstęp do podniosłych fraz rodem z Aylera, pełnych pierwotnej siły, dzikości i brudu. Siły, czerpiącej energię z trzewi i duszy muzyka; mocy, angażującej cały organizm i wycieńczających muzyków niczym kiedyś Taniec Słońca zabierał siły Indianom Wielkich Równin.

Ale nie bójcie się, Joe McPhee i jego europejscy przyjaciele wcale nie chcą odtwarzać indiańskich obrzędów - raczej odwołują się do zaangażowania uczestników takich pierwotnych obrzędów. Tyle. Ich religią jest muzyka czerpiąca siły z tradycji, muzyka wolna i niezależna, której swoim graniem oddają cześć. Ale są niezwykle świadomi jej kształtu i formy i ten ich podniosły obrzęd to nie jest jazda bez trzymanki. Z niezwykłym wyczuleniem potrafią zwolnić narrację, by zrobić miejsce, ot, choćby dla znakomitej solówki basu. A że McPhee potrafi i lubi piękne, liryczne frazy i umie tworzyć melodię z kilku nut, więc i takich fragmentów na tej płycie nie brakuje. I nie potrzeba do tego nowej kompozycji by zagrać balladową interludę, chociaż i taką perełkę znaleźć tu można („Dewey´s do”).

Jako wstęp do odnowionej tradycji free jazzu polecam bardzo wszystkim miłośnikom jazzu. A i fanów Aylera pragnę zapewnić, że jego muzyka ma się świetnie i po to nagranie trzeba po prostu sięgnąć. Jak dla mnie - póki co - najważniejsza płyta tego roku.
autor: Marcin Jachnik

John Dikeman: saxophones
Jon Rune Strom: double bass
Tollef Ostvang: drums
Joe McPhee: pocket trumpet, alto saxophone

1. Yeah, and?
2. Dewey´s do (for Dewey Redman)
3. Skullduggery (with a tribute to Niklaus “Knox” Troxler)
4. Wanted




płyta do nabycia na multikulti.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz