czwartek, 25 czerwca 2015

Joe McPhee "Glasses" Corbett vs. Dempsey 2012, CVSDCD006

Joe McPhee "Glasses" Corbett vs. Dempsey 2012, CVSDCD006
Pisanie o koncertach solowych czy też nagraniach solowych dokonywanych przez Joe McPhee wydaje mi się szalenie trudne - bo wszystko to, co robił i robi samotnie jest po brzegi nasycone swoistą, zaczerpniętą od Coltrane'a i Colemana, głęboką i autentyczną duchowością. Trudno jest mi znaleźć słowa, które oddają moje odczucia, gdy słucham jego solowej muzyki, ale ponieważ ją szczerze uwielbiam, cóż, zatem spróbujmy.

Album "Glasses" zarejestrowany został w październiku 1977 roku w bardzo ważnym dla dokonań artysty okresie. Nagrał on wtedy w krótkim czasie cztery albumy solowe, które stanowiły przełom w postrzeganiu go tak przez krytykę, jak i publiczność zainteresowaną awangardowym jazzem po obu stronach Atlantyku. Z tych czterech albumów tylko "Tenor" został wydany ponownie na CD - teraz oto dzięki działalności prowadzonej przez Johna Corbetta możemy ponownie cieszyć się płytą "Glasses".

Tytułowy utwór rozpoczyna się od rytmu, jaki McPhee wystukuje na nie do końca pełnym kieliszku wina. Potem podejmuje go na saksofonie, generując z instrumentu same szmery, by finalnie rozwinąć w tym rytmie piękną, uduchowioną improwizację będące jednocześnie progresywną muzyką wykorzystującą rozmaite techniki gry na instrumencie (przedęcia i zgrzyty, traktowanie saksofonu, jako czysto perkusyjnego instrumentu), jak i ukazujące liryczną, zakochaną w melodyjnych frazach twarz Joe McPhee. Bowiem od samego początku udowadniał on, że pozostawanie awangardowym muzykiem nie musi oznaczać wcale rezygnacji z melodyki - tak w kompozycjach, jak i improwizacjach.

Joe McPhee, photo by Ziga Koritnik. Dzisiaj, a nie 1977 roku
Wspaniałą ilustracją takiego podejścia jest kolejny utwór na płycie - zagrana solo kompozycja Coltrane'a napisana dla pierwszej jego żony - "Naima". Rozpoczęta w balladowej konwencji, wolniej chyba niż grał to Coltrane, przechodzi w czwartej minucie metamorfozę, nabiera mocy i drapieżności, by jednak do melodii i niespiesznego charakteru powrócić. I w tym duchu, nie unikając pomyłek (nie wiem czy celowych czy przypadkowych), zwolnień rytmu i łamania tym samym ciągłości frazy, wybrzmiewa ku radości publiczności zgromadzonej na koncercie. Bowiem te dwa utworu zarejestrowane zostały podczas występu artysty na żywo.

Przynajmniej w tym względzie podobnie rzecz się ma z ostatnim na płycie utworem "New Potatoes" - także został on zarejestrowany podczas koncertu. Ale więcej go jednak odróżnia - nie został on zarejestrowany solo, a w duecie ze szwajcarskim perkusistą Reto Weberem, Joe McPhee całą pierwszą jego część gra na trąbce, a nie jak w dwóch pierwszych kompozycjach tylko i wyłącznie na saksofonie. Obecność partnera wymusza na McPhee zmianę konwencji - muzyka nie jest już swobodną podróżą, ale raczej zwarciem, wymianą ciosów pomiędzy muzykami, dokonywaną oczywiście w czysto dźwiękowy sposób. Dopiero, gdy w połowie McPhee zmienia instrument na saksofon, stopniowo zaczyna ona przybierać bardziej zwarty i spójny charakter, odchodząc od filozofii ciągłego zwarcia na rzecz wspólnotowości grania. I w tym właśnie duchu znajduje swoje spełnienie w pięknej, melodyjnej frazie sakofonu.

Nie bardzo wiem dlaczego przez tyle lat album ten był niedostępny dla słuchaczy, bowiem całość jest nadzwyczaj skupioną, w części solową, liryczną podróżą p[rzez intymny i głęboki świat dźwięków. To piękne nagrania ukazujące w artystę o w pełni wykrystalizowanej muzycznej wizji. I będące wspaniałym spotkaniem - tak z człowiekiem, jak i sztuką.
autor: Marcin Jachnik

Joe McPhee: tenor saxophone, flugelhorn, percussion
Reto Weber: percussion (only on track 3)

1. Glasses 18:30
2. Naima 8:10
3. New Potatoes 15:25



płyta do nabycia na multikulti.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz